ANALIZA POLITYCZNA Postawienie na Janukowycza może być dużym błędem Putina. Może też dowodzić, że dla Ukrainy nie ma dobrych rozwiązań.

 

„Kolejne wielkie zwycięstwo Putina, kolejna wielka klęska Zachodu”. Tak większość mediów i dziennikarzy, nie tylko w Rosji, ale i na Zachodzie ocenia wynik zmagań Moskwy z Brukselą o Ukrainę. Osobiście oceniam to inaczej i myślę, że o ile Syria i Iran to były rzeczywiście wielkie punkty dla Putina i Ławrowa, to w sprawie Ukrainy emocje wygrały ze zdrowym rozsądkiem przeciw interesom Rosji, choć może nie przeciw rosyjskiej racji stanu, na ile potrafię ją ocenić.

Podczas decydującego spotkania prezydenta Władimira Putina z prezydentem Wiktorem Janukowyczem w Moskwie 17 grudnia br, Rosja zgodziła się pożyczyć Ukrainie 15 miliardów $ i okresowo obniżyć cenę gazu o 1/3 tzn. z 400$ na 265$ za 1000m3.Podpisany został aneks do kontraktu pomiędzy rosyjskim Gazpromem i ukraińskim Naftohazem na dostawy gazu do 2019 roku.Rosja jest jednak ostrożna. Z opublikowanego przez rosyjską agencję Interfax-Ukraina dokumentu wynika, iż strony (de facto Gazprom) będą uzgadniać zniżkę w każdym kolejnym kwartale, począwszy od 1 stycznia 2014 roku.

Rosyjski prezydent ogłosił ponadto, że Rosja ulokuje w ukraińskich obligacjach skarbowych 15 mld $ ze środków rosyjskiego Funduszu Dobrobytu Narodowego. Minister finansów Rosji Anton Siłuanow uzupełnił po spotkaniu, iż do końca 2013 roku Rosja wykupi ukraińskie obligacje na sumę 3 mld $ na okres dwóch lat i z oprocentowaniem 5%. Ewentualny dalszy wykup będzie odbywać się „w razie potrzeby”. W kwestii zakupu obligacji nie podpisano jednak formalnego dokumentu. Jest to więc znów ostrożne ustalenie „na gębę”.

Podczas spotkania podpisano natomiast plan działań w sprawie likwidacji barier w handlu wzajemnym oraz 11 porozumień o współpracy, dotyczących: przemysłu lotniczego (w tym realizacja projektu samolotu transportowego An-124), przemysłów stoczniowego i rakietowo-kosmicznego, wczesnego ostrzegania o zagrożeniach nuklearnych, likwidacji skutków katastrof i klęsk żywiołowych, współpracy służb celnych i granicznych oraz budowy mostu przez Cieśninę Kerczeńską.

Z punktu widzenia Moskwy ogłoszone decyzje o wsparciu dla Ukrainy mają propagandowo pokazać Rosję jako partnera, który w przeciwieństwie do UE jest zdolny do udzielenia konkretnej i wydatnej pomocy. Napięta sytuacja na Ukrainie sprawiła, że preferencje dla Kijowa nie zostały udzielone pod warunkiem zgody na stopniową integrację z Unią Celną. Rosja zdaje sobie bowiem sprawę, że mogłoby to tylko podsycić trwające protesty na Ukrainie i nadać im antyrosyjski charakter.

Jednocześnie realizacja podpisanych porozumień będzie wzmacniać powiązania gospodarki ukraińskiej z Rosją. Wydaje się, że Kreml zdecydował się wspierać Wiktora Janukowycza do czasu wyborów prezydenckich na Ukrainie w 2015 roku. Z punktu widzenia Moskwy pozbawiony możliwości realnej współpracy z Zachodem i zawdzięczający swoje ewentualne zwycięstwo rosyjskiemu wsparciu Janukowycz byłby prezydentem w największym stopniu gwarantującym realizację rosyjskich celów wobec Ukrainy. Ostateczną, odłożoną na później ceną rosyjskiego wsparcia będzie zgoda Janukowycza na integrację Ukrainy z Unią Celną.

Bliższe przyjrzenie się tej transakcji stawia jednak znak zapytania nad tym kto na niej więcej zyskał, a kto stracił. Prawdopodobnie Janukowycz wcale nie zamierzał przystąpić do Unii Europejskiej – a już na pewno nie zrobiłby tego nigdy bez odpowiedniej zapłaty z tamtej strony – i jego flirt z Brukselą był od początku tylko podbijaniem wysokości wiana za małżeństwo z Putinem. Jeśli tak było, to teraz utargował rzeczywiście bardzo dużo, wcale jeszcze nie podpisując cyrografu na udział w Unii Celnej. Obaj prezydenci mocno to zresztą po spotkaniu podkreślali.

Spośród wszystkich podpisanych w Moskwie dokumentów największą wagę dla władz w Kijowie mają porozumienia dotyczące znaczącej obniżki ceny gazu dla Ukrainy oraz wsparcia przez Rosję finansów publicznych Ukrainy w formie zakupu ukraińskich obligacji. Ratują one fizycznie Ukrainę przed bankructwem i umożliwiają przyjęcie przyszłorocznego budżetu. Zwlekanie z jego projektem rząd w Kijowie uzależniał przecież od ustalenia nowej ceny rosyjskiego gazu.

W kontekście katastrofalnej sytuacji finansowej, w jakiej Ukraina znalazła się w grudniu br., ogromne znaczenie dla Kijowa ma deklaracja strony rosyjskiej zakupu ukraińskich obligacji. Obligacje, oprocentowane na poziomie dwukrotnie niższym od stawek, po których Ukraina próbuje zaciągać pożyczki na międzynarodowych rynkach finansowych – pozwolą w ostatniej chwili pokryć tegoroczny i przyszłoroczny deficyt budżetowy i uporać się z ciężarem obsługi zadłużenia zagranicznego.

Jeśliby nowa cena gazu utrzymała się przez cały następny rok, oznaczałoby to dla Ukrainy oszczędności w wysokości co najmniej 2,5 mld $ przy utrzymaniu importu przez państwowy koncern Naftohaz na poziomie 2013 roku, czyli 18 mld m3 gazu. Oszczędności te mogłyby być większe przy założeniu wzrostu ilości sprowadzanego gazu z Rosji, co musiałoby się wiązać z rezygnacją z importu gazu z UE. Oznaczałoby to jednocześnie możliwość utrzymania, a nawet zwiększenia przez Gazprom poziomu dochodów z eksportu na Ukrainę. Konieczność uzyskiwania przez Naftohaz cokwartalnej akceptacji ceny ze strony Gazpromu zwiększa możliwości presji Moskwy na Kijów.

Łączna, maksymalna korzyść dla Ukrainy z tytułu zadeklarowanego przez Rosję wsparcia  mogłaby sięgnąć ponad 17 mld $. Tak ogromne w ukraińskich realiach środki w dyspozycji ukraińskiego rządu, nieosiągalne nawet w części w przypadku podpisania umów z UE, pozwoliłyby prezydentowi Janukowyczowi na realizację w 2014 roku polityki prospołecznej bez konieczności realizacji niepopularnych reform, których domagał się od Kijowa Zachód jako warunku udzielenia ewentualnej pomocy kredytowej.

Taka sytuacja znacząco wzmacnia pozycję Janukowycza w kontekście walki o reelekcję w 2015 roku. Będzie on próbował wykorzystać osiągnięte w Moskwie rezultaty jako atut w kampanii wyborczej – zwłaszcza wobec tradycyjnie zorientowanej na Rosję części elektoratu zamieszkującego wschodnią Ukrainę. Jest mało prawdopodobne, aby ceną ze strony Janukowycza za tak duże wsparcie ze strony Rosji mogła być tylko jego wcześniejsza decyzja o faktycznej rezygnacji z umowy stowarzyszeniowej z UE i ewentualne obietnice wejścia do Unii Celnej w przyszłości. Moskwa jest zbyt wytrawnym i bezwzględnym graczem, aby nie zapewniła sobie dużo dalej idących koncesji np. na ukraińskim rynku energetycznym a także zapewne innych, nie ujawnionych na razie ustępstw.

Należy bowiem podkreślić, że nie są znane wszystkie szczegóły ogłoszonych porozumień, a także treść ewentualnych nieformalnych uzgodnień. Otwarte jest więc pytanie o rzeczywiste warunki i cenę rosyjskiego wsparcia. Ujawnione dotychczas informacje dotyczące treści porozumień świadczą, że strona rosyjska zawarła w nich mechanizmy uzależniające pomoc od postawy władz ukraińskich, zabezpieczając się przed ewentualnymi próbami Kijowa osłabiania zależności od Moskwy lub powrotu do współpracy z Brukselą.

Jest również pytanie o tłumy kijowian, które od miesiąca wylegają na ulice, aby protestować przede wszystkim przeciwko  machinacjom Janukowycza i jego kliki. To, co zaczęło się od stosunkowo słabej i przywiezionej autokarami zadymy bojówek na Majdanie, po dobrze nagłośnionym spałowaniu studentów przerodziło się w masowe wielkie NIE wobec kleptokracji i biurokratom bardzo jeszcze post-sowieckiego systemu. Przez cały miesiąc rosły barykady i pogłębiały się rozdźwięki wśród rządzących. Na Ukrainie przybyło kilka milionów przeciwników Janukowycza, czyli tego co politolodzy nazywają negatywnym elektoratem. Jeżeli Putin sądzi, że Janukowycz wygra łatwo następne wybory prezydenckie w 2015 roku, to może się srodze rozczarować.

Owszem, jest to polityk dość sprytny. W zachodnich mediach spotyka się głosy, że nie poważył się na trzecią próbę rozpędzenia Majdanu, bo mu Stany Zjednoczone zagroziły sankcjami osobistymi i dla jego rodziny, ale to naiwna spekulacja. Janukowycz po prostu założył, że koczowanie w grudniu na ulicy, pod wodzą trzech rywalizujących watażków, to znakomity sposób na wyczerpanie przeciwnika, wywołanie wewnętrznych konfliktów i obnażenie cech, które potem zaprocentują w wyborach tym, którzy pozostali w budynkach. Wszystko wskazuje na to, że miał rację. Majdan już się pogubił, stracił sens i dogorywa. Każdy z członków triumwiratu ciągnie tylko w swoją stronę, kijowianie patrzą kosym okiem na bojówki młodorezunów Tiahnyboka przywiezione z Galicji, Jaceniuk wadzi się z Turczynowem o przywództwo w Batkiwszczynie, o „leczeniu w Niemczech” pięknej Julii już zapomniano, bokser Kliczko zaciska bezsilnie pięści  wyzywając Janukowycza na ring i skamląc o pomoc Zachodu, idą święta i Sylwester…   

Przeciągając Ukrainę, Putin wziął jednak na siebie ogromny problem. Biorąc pod uwagę stan gospodarki Ukrainy, jej wewnętrzne rozdarcie i słabość władz, wszelka udzielana jej teraz pomoc to pieniądze wyrzucone w błoto. W odróżnieniu od pożyczek z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, rosyjskie pieniądze nie ciągną za sobą tak dobrze obwarowanych prawnie warunków i retorsji. Pochodzą z funduszu, na którym gromadzi się nadwyżki z eksportu gazu i ropy i dając je Ukrainie Putin odjął je Rosji. Są prostą pochodną decyzji politycznej, a nie biznesowej i zwrot lub umorzenie tej pożyczki będzie też przedmiotem decyzji politycznej. Wątpię, czy kiedykolwiek je odzyska.

Prawie na pewno Putin uzyskał od Janukowycza jakieś obietnice polityczne, np. tę, że po wygraniu wyborów prezydenckich w 2015 roku wprowadzi on Ukrainę do kontrolowanej przez Moskwę Unii Celnej. To każe postawić jednak dwa wielkie znaki zapytania: czy Janukowycz może wygrać wybory i czy może wprowadzić Ukrainę do związku z Rosją nie ryzykując wielkiego konfliktu z połową kraju. Zachodnia Ukraina i Kijów wierzy przecież w mit Zachodu i nie da się wziąć Rosji żywcem. Dzisiejszy Majdan to dopiero preludium większego konfliktu, gdy dojdzie do rozstrzygnięć.  

Czy można było rozegrać tę partię inaczej? Uważam, że można. Na miejscu Putina można było przeciez zostawic Janukowycza i Ukrainę w Wilnie i pozwolić mu podpisać cyrograf z Brukselą, który i tak byłby również warunkowym zawieszeniem decyzji tyle że po drugiej stronie. I niech Bruksela ich ratuje. Kijów stoi bowiem na skraju bankructwa i prędko od tej krawędzi się nie oddali. Gdyby wszedł do Unii, lub choćby tylko się na niej oparł w zawieszeniu, w ciągu roku-dwóch wyssałby z niej wszystkie możliwe środki i szybko ją samą doprowadził do ruiny. Połknięcie tak wielkiego kęsa spowodowałoby niestrawność. Ponieważ Ukrainie nic by to i tak nie pomogło i zawsze byłoby za mało, dość szybko doprowadziłoby to do powszechnego rozczarowania, konfliktów i rewolty. A stojąc z boku Putin mógłby spokojnie przyjąć postawę: a nie mówiłem? Samiście tego chcieli, to macie. Kiedy wreszcie wyczerpana Ukraina dojrzałaby do buntu i przyszła do Rosji na kolanach po ratunek, Putin nie musiałby już z nikim tam walczyć. Zachodnia część Ukrainy już by w połowie wyemigrowała na zmywaki, ukraińska mafia zagościłaby w Berlinie, a cała UE osłabłaby wskutek poniesionych wydatków i zraziła do takiego towarzystwa. Chętnie by się jej pozbyła. Putin wziąłby ją za darmo i w glorii wybawcy. Także później łatwiej byłoby nią rządzić, bo każdy miałby świeże i namacalne argumenty przeciw Zachodowi, a Rosja łatwe wytłumaczenie, że w tej sytuacji niewiele może zrobić.

Dlaczego więc Putin nie poszedł tą drogą? Część zachodniej prasy twierdzi, że „bał się demokracji” i tego że przysunąwszy się zbyt blisko jego granic, zarazi mu ona Rosję trendem, który i jemu zagrozi. Uważam to za bzdurę. Myślę, że Putin padł raczej ofiarą pasma własnych sukcesów. Cokolwiek by o nim nie mówić, jest on przywódcą, a właściwie władcą wybitnym i silnym, jakiego Rosja nie miała od kilku pokoleń. Jako Polak zazdroszczę Rosji Putina, a Białorusi – Łukaszenki (chociaż nie zazdroszczę Ameryce Obamy, ani Francji Hollande’a). Ale Putin jest władcą typu bizantyjskiego. Już raz publicznie stwierdził, że upadek i rozpad ZSRR był największą geopolityczną katastrofą XX wieku. Obecnie swoją misję historyczną Putin postrzega w tym, że „pozbiera rozproszone” i odbuduje imperium w największym możliwym wymiarze. Jest to proces już mocno zaawansowany. Jego jądro ma stanowić słowiańska matrioszka z trzech elementów: Rosja-Ukraina-Białoruś. Do tego obwisły brzuch Kazachstanu i słynne „miękkie podbrzusze” Azji Środkowej, plus „niedźwiedzie łapy” wysunięte w różnych regionach świata: Armenia na Zakaukaziu, Serbia na Bałkanach…   Patrząc z tej perspektywy, Ukraina nie ma dla Putina ceny, której nie warto zapłacić. O ile ZSRR użyłby w takiej sytuacji czołgów i komunistycznej ideologii aby opanować Kijów, Putin woli opcję bizantyjską: pieniądze, dyplomacja i retoryka  słowiańskiej solidarności.  Bizancjum też wolało płacić barbarzyńcom łapówki niż wysyłać przeciw nim armię. Do czasu…

W walce o Ukrainę Putin nie przeciągał pokera. Widać, że ma to dla niego ogromne znaczenie emocjonalne. Z jego ostatnich wypowiedzi i inicjatyw wyziera coraz bardziej spójne stawianie na ogólnoruski nacjonalizm, słowiańską tożsamość i prawosławne tradycje. Z taką postawą jest on dobrym partnerem dla tej części Ukraińców, których przezywa się tam „chochołami” – z Donbasu, Krymu, Odessy. Do rezunów ze Wschodniej Galicji i snobów z Kijowa, wsłuchanych w głosy z Niemiec lub z Kanady, to przesłanie nie dotrze. Mówienie o triumfie Putina jest więc przedwczesne. Walka o Ukrainę trwa i rozegra się dopiero właśnie w starciu z nimi. Jakby ją przewidując, rosyjski filozof polityczny Aleksander Dugin mówi o dwóch narodach Ukrainy i doradza, aby sobie ten zachodni w ogóle odpuścić. Tylko kto wyznaczyłby granicę? 

 

Dodatek muzy:

Rosyjski hymn prawosławny „O światłości” w wykonaniu chóru katedralnego Patriarchatu Moskiewskiego

 https://www.youtube.com/watch?v=Hbl4u7CIMd0