Chyba popełniłem błąd przechodząc do komentarzy. Od razu bowiem wywiązał się spór, którego czwartą fazę, z uwagi na obszerność i wagę poruszanych wątków, postanowiłem jednak przenieść na płaszczyznę wpisów.

 

Lordzie Zdobywco,

Obawiam się, że ten wpis nie będzie dla Pana aż tak miły jak bym chciał, za co z góry i na wstępie przepraszam. Ponieważ zbierają mi się nowe, powakacyjne zadania, a także czeka mnie operacja, która na pewien czas wyłączy mnie z blogowania, nie chcę zostawiać naszej dyskusji jako rozgrzebanej i postanowiłem ją wyczerpująco, przynajmniej z mojej strony, zakończyć. Potoczy się ona dziś na szerszym forum, nie tylko jako kontakt P2P pod starym tekstem. Aby jednak i czytelnicy mieli z tego jakiś pożytek, należy się im wprowadzenie w sedno naszego sporu, który narodził się pod moim tekstem pt. „Złowrogi klan Brzezińskich” z 30 sierpnia, gdzie dał Pan taki swój pierwszy komentarz:

 

Coś rozpisał się Pan ostatnio:))))

Różnica jest (między innymi) taka, że za czasów ruskiej słowiańskiej łapy trzymanej na Polsce wypowiedzi kwestionujące sojusze nie mogły pojawić się publicznie, a ich autorzy zderzali się ze słowiańskim braterstwem bardzo boleśnie(...) Dziś nawet ''czerwone dziadki'' mogą pieprzyć trzy po trzy przeciwko swojemu krajowi, co też nie jest w porządku. Cóż takiego jest rosja? Mafijna stacja benzynowa udająca państwo. Ginące, zepsute, znarkotyzowane, zapijaczone , totalitarne społeczeństwo. Bogactwa naturalne jakie posiada, znajdują się na ziemiach przez nią podbitych, stosunkowo niedawno. Kultura kacapska, tłumiąca wolność. Więzienie narodów. Oby jak najdalej. Z czym do ludzi?

 

Na to ja do Pana:

Lordzie Zdobywco,

Owszem, piszę ostatnio więcej, ale powód jest prozaiczny: zdrowie mi szwankuje i przebywam więcej w domu przygotowując się do operacji. Ale poza tym, są to przecież przeważnie pozycje przeklejane i tłumaczone po innych. Najczęściej rosyjskie, bo to gorący ostatnio teren i tematyka, co siłą rzeczy rodzi „artefakt kąta postrzegania”. Rosjan zresztą od zawsze bardzo lubię, a ich język, muzykę, literaturę itp. jeszcze bardziej. Czuję się im emocjonalnie i po słowiańsku bliski, o wiele bliższy niż wobec ludzi i kultury Zachodu, zwłaszcza anglosaskiej. Zupełnie nie podzielam Pańskiej opinii o Rosji i jej „kacapskiej kulturze: ginącej, zepsutej, zapijaczonej, znarkotyzowanej, itp.” Dziwi mnie takie zdanie, bo brzmi ono tak jakbym je słyszał gdzieś pod budką z piwem. Odnoszę niezmiennie wrażenie, że jest Pan inteligentnym, wykształconym i kulturalnym człowiekiem, więc takie określenia, wypowiadane aż z taką dozą pogardy i przekonania o cywilizacyjnej wyższości własnej, jakoś mi do Pana nie pasują. Może po prostu nie miał Pan dawno okazji skonfrontować swych opinii z obecną rosyjską rzeczywistością i ugrzązł Pan w dawnych uprzedzeniach przyswojonych także kiedyś bez weryfikacji, bo przecież i dawniej wcale tak źle z Rosją i Rosjanami nie było. Mam wymienić kilkaset wielkich nazwisk z najwyższych półek światowej kultury, czy uwierzy mi Pan na słowo?

Dlaczego sądzę, że utkwił Pan w stereotypach uprzedzenia? Dlatego, że również obecnie, pracując od lat dużo z muzułmanami, stykam się często z podobnie pogardliwą postawą przejawianą wobec nich przez „białych”, nie tylko Polaków, którzy nie mogą zrozumieć jak można mieć szacunek dla Persów, Arabów czy Turków, czyli także do wielkich, choć bardzo różnych kultur Wschodu. Z perspektywy kilkunastu lat na palcach jednej ręki mogę policzyć znane mi rodziny „białych”, które przebywając np. na kontraktach lub placówkach na Wschodzie posyłały swoje dzieci do szkół chociażby z językiem arabskim lub perskim, choć w takich warunkach nauka wchodzi dzieciom do głowy łatwiej niż lody do ust, a są to języki i narody coraz większe i coraz ważniejsze. Znajomi Polacy (trzy rodziny), nawet w Maroku, gdzie w szkołach publicznych jest również piękny język francuski, posyłali dzieci – właśnie ze względu na język - do drogich szkół amerykańskich, choć przecie angielski – i Pan też o tym dobrze wie, milordzie - to język niewiele trudniejszy od esperanto, zwłaszcza w powszechnej dziś wersji Global Communication Language i nawet małpę można go nauczyć przez pół roku. Od lat stawiam tezę, że jako naród jesteśmy wćwiczeni w nieuzasadniony kompleks niższości wobec Zachodu i jeszcze bardziej nieuzasadniony kompleks wyższości wobec Wschodu (sensu largo), co zupełnie fałszuje naszą tożsamość i nie pozwala znaleźć sobie właściwego miejsca w świecie, z wyjątkiem miejsca przy angielskim zmywaku lub na żołdzie u boku USraelitów. Ponieważ szanuję Pana i uważam za człowieka samodzielnie myślącego, liczę na to, że przemyśli Pan swój stosunek do Rosji i Rosjan, a może nawet i coś w nim zmieni in plus. Bardzo Pana do tego zachęcam. Pozdrawiam przyjaźnie. BJ

 

Wtedy Pan do mnie:

Szanowny Panie.

Ja również uważam Pana niezmiennie za człowieka inteligentnego, wykształconego i kulturalnego, dlatego jestem rozczarowany Pana podatnością na wojnę propagandową prowadzoną przez Rosję. Przecież w ''noworosji'' nie ma żadnego powstania, tylko rosyjska nieregularna wojna przeciw krajowi, którego integralność terytorialną Rosja gwarantowała. Ludność jest zasadniczo indyferentna. Być może zagarnięcie przez Rosję tzw. Noworosji będzie dla nas korzystne, ze względu na przyszłą konkurencję o to kto będzie integrował kraje Międzymorza, o ile Rosja nie posunie się dalej. Na Ukrainie zbyt wyrażne są tradycje banderowskie, choć przecież państwo to nie jest ''faszystowskie''. Doceniam Pańskią egzotyczną, słowiańską tożsamość, ale Polacy nigdy się tak nie identyfikowali, może za wyjątkiem pewnych romantycznych elementów baśniowych, w każdym razie dopóki były autentyczne polskie elity , nigdy nie było takiej identyfikacji. Od najdawniejszych czasów , a chyba dawniej bardziej powinniśmy odczuwać słowiańską wspólnotę, nie ma w naszej historii śladu słowiańskich więzi. Słowianie nieżle dawali się nam we znaki. W XI wieku miały miejsce, chyba pierwsze w naszej pisanej historii czystki etniczne i deportacje, jakich dopuścili się na terenie grodów czerwieńskich Rusini. Także wtedy miał miejsce najazd czeski, który był ponoć jeszcze większym nieszczęściem niż potop szwedzki. Rosja, od kiedy okrzepła, prze nieustannie na Zachód przez pięć wieków. Zniszczyła nasze państwo i przyłączyła koło 80% polskiego terytorium. Stoczyła z nami około 20 wojen, nie licząc wojen pacyfikacyjnych w XIX wieku. Opór wobec rosyjskiego imperializmu jest nieodłącznym elementem polskiej tożsamości. Państwo rosyjskie w latach 30-tych XX wieku intensywnie przygotowywało się, żeby na nas i Europę uderzyć, a w roku 1939 umożliwiło Hitlerowi atak na Polskę i wzięło w nim udział. Obie kacapie w skoordynowany sposów eksterminowały polską elitę i stosowały ludobójstwo. Dzięki wyeliminowaniu polskiej elity , przemieszaniu ludności i deprawacji trwającej 2 pokolenia, mogą teraz objawić się inteligenci (sic!) afirmujący swoją słowiańskość. To jest miara prl-owskiego wynarodowienia. Kultura rosyjska o której Pan wspomina dotyczy głównie XIX wieku, kiedy autentyczne rosyjskie elity miały łączność z Zachodem i były w stanie wykreować rzeczy o znaczeniu uniwersalnym. Tego świata dawno nie ma. I ta kultura ma się nijak do obecnej postsowieckiej rzeczywistości. Ostatnio ukazały się rosyjskie ulotki w zdobytym Nowoazowsku, głoszące, że ''nikt nie będzie rozstrzelany bez powodu'' -- co za ulga, zwłaszcza dla rozstrzeliwanych z jakiegoś powodu:))) Podstępność Moskwy jest niezmienna. Toczy wojnę bez wypowiedzenia i za pomocą żołnierzy bez oznak identyfikacyjnych. A to znaczy, że jest zdolna do wszystkiego i jej imperializm ma się znowu dobrze. Pisze Pan o ''usraelu'', ale nie pisze o ''rosraelu''. A tymczasem nas ze strony rosyjskiej atakują gospodarczo tacy ludzie, jak Kantor czy Friedman. Jestem krytyczny wobec wielu zjawisk na Zachodzie, ale przecież nie można leczyć dżumy cholerą. Niestety, nie współodczuwam razem z Panem zmistyfikowanej głębi rosyjskiej duszy. I nie mam żadnych kompleksów w kontaktach ani ze słowianami, ani z ludżmi Zachodu. Jestem dumny z polskiej kultury i polskiego charakteru narodowego, i zawsze potrafiłem wspólpracować partnersko z ludżmi z różnych narodów. Z londyńskiego zmywaka nich się Pan nie śmieje. Znam ludzi , którzy są milionerami a zaczynali na zmywaku. Są takie kariery w Londynie, który jest dla Polaków bardzo przyjazny. Wystarczy , że Polacy wykazują się swą przedsiębiorczością. Obawiam się, że w Moskwie byłoby to nie możliwe. A nawet w Polsce, przez postPRL-owski kapitalizm kompradorski o takich warunkach, jak w Anglii można tylko pomarzyć. Ponieważ szanuję Pana i uważam za człowieka samodzielnie myślącego, liczę na to, że przemyśli Pan swój stosunek do wielkiej kultury i cywilizacji Zachodu, do których należymy a może nawet i coś w nim zmieni in plus. Bardzo Pana do tego zachęcam. Pozdrawiam przyjażnie. LC.

 

I dotąd doszliśmy.

Ponieważ w tym ostatnim komentarzu poruszył Pan wiele wątków bardzo charakterystycznych, pójdę wiernie śladem Pańskiego tekstu, komentując go niemal zdanie po zdaniu. A zatem po kolei:

 

Ja również uważam Pana niezmiennie za człowieka inteligentnego, wykształconego i kulturalnego, dlatego jestem rozczarowany Pana podatnością na wojnę propagandową prowadzoną przez Rosję.

Na dobry początek jestem gotów przyznać, że, w istocie, moja podatność na propagandę jest odwrotnie proporcjonalna do Pańskiej. Lecz jeśli podjąłem tę polemikę, to nie dlatego, że Pana poglądy i postawę uważam za wyjątkowe, lecz dlatego, że w mojej ocenie Pan jest właśnie przykładem umysłu zniewolonego przez stereotypy i wćwiczonego w dwa bardzo powszechne i stare kompleksy między którymi – w interesie naszych wrogów - zakleszczona jest świadomość większości Polaków: kompleksu niższości wobec Zachodu i kompleksu wyższości wobec Wschodu. Postaram się to wykazać poniżej. A prywatnie proszę sobie samemu szczerze odpowiedzieć na pytanie, który z nas jest w poglądach tu dyskutowanych bardziej niekonwencjonalny, a który idzie po „jedynie słusznej linii” oficjalnej propagandy i powtarza to, co podają ludowi do wierzenia obecne środki musowego przykazu.       

Pisze Pan o „wojnie propagandowej prowadzonej przez Rosję”. Hmm. Czy oglądając np. polską TV, słuchając radia lub czytając to, co się w Polsce pisze, naprawdę nie dostrzega Pan o wiele prawdziwszej i bardzo agresywnej kampanii propagandowej przeciw Rosji i Putinowi? Pan naprawdę uważa, że to tylko baranki tu beczą spłoszone, bo niedźwiedź podobno zaryczał? Gdzie są proporcje tej propagandy, które pozwalają Panu dostrzegać źdźbło w oku Rosji, a nie widzieć belki w oku Zachodu i naszym? Przyjrzyjmy się Polsce: Gdzie jest ta „rosyjska wojna propagandowa”? Kto ją tu uprawia i przeciw komu? Gdzie ją Pan widzi? Ja w polskich mediach widzę przede wszystkim wojnę propagandową przeciw Rosji i bezpardonowe demonizowanie Putina, a nie odwrotnie.

Owszem, jakaś reakcja ze strony Rosji na tę nagonkę jest, ale trzeba dużo złej woli, aby stronę atakującą zawsze widzieć w Rosji. W tym przypadku jest aż nadto oczywiste, kto jest propagandowym agresorem, a kto się broni. Twierdzenie że to Rosja prowadzi wojnę propagandową przeciw nam jest taką samą prawdą, jak twierdzenia Kijowa, że to Rosja ich najechała, a Rosjanie zestrzelili Malezyjczyka, choć mogę przypuszczać, że dla Pana to jest właśnie wersja obowiązująca. Dla mnie nie.

 

Przecież w ''noworosji'' nie ma żadnego powstania, tylko rosyjska nieregularna wojna przeciw krajowi, którego integralność terytorialną Rosja gwarantowała. Ludność jest zasadniczo indyferentna. 

Powtarza Pan podstawową tezę, za pomocą której Kijów chce uzasadnić masakrowanie ludności Donbasu: „Nie ma wojny domowej, jest obca agresja. To nie ludność się nam sprzeciwia, tylko Rosja nas napadła. Dlatego mamy prawo używać armii, lotnictwa, artylerii, rakiet, czołgów itp., aby zniszczyć najeźdźcę”. Nawet gdyby założyć, że tak jest jak twierdzi Kijów, zachodnia propaganda i Pan, to wysłanie wojska, w tym kolumn pancernych, wyrzutni rakietowych i lotnictwa do prowadzenia walk we własnych miastach nie świadczy o przesadnej trosce o własną ludność cywilną, przyzna Pan? Aby lepiej podkreślić to, o co mi chodzi, dam taki przykład: załóżmy, że jakaś grupa rosyjskich dywersantów wniknęłaby np. do Lwowa albo Równego, które dziś są matecznikami banderyzmu w zachodniej Ukrainie, i tam zaczęłaby działania przeciw Kijowowi. Czy wyobraża Pan sobie, że ówże Kijów wysłałby tam czołgi, artylerię i samoloty, aby zbombardowały te miasta wraz z ludnością, po to aby tych ‘ruskich’ stamtąd wykurzyć? Z pewnością nie. To dlaczego inną zasadę stosuje się do ludności we wschodniej Ukrainie? Odpowiedź jest prosta: bo Szachtary, jak ich tam nazywają, to jest ludność niechciana, drugiej kategorii, traktowana jako obca etnicznie, zasługująca na knut, a nie na troskę. Czy można się dziwić, że tam jest powstanie?      

Pisze Pan: Rosja gwarantowała integralność Ukrainy. Czy to ma oznaczać zgodę na to, by Ukraina sobie robiła z ludnością rosyjskojęzyczną co chce? Czy to ma oznaczać zgodę na bombardowanie miast?

Ludność w każdym kraju jest zasadniczo indyferentna wobec większości powstań. Tak samo było przecież i w polskich powstaniach narodowych, które nierzadko były uważane przez lud za „wojny panów”. Wszędzie na świecie dowódcy partyzantów, także tych lewicowych i janosikowych, skarżą się na obojętność miejscowej ludności, która im za mało pomaga. Lud kieruje się własną mądrością: zwykle woli prześladowania przetrwać, przeczekać. Wie, że szanse przeżycia są nieco większe, gdy stoi się z boku. Tylko najbardziej krewcy chwytają za broń. Oglądał Pan „Siedmiu wspaniałych” albo wersję japońską „Siedmiu samurajów”? To był film właśnie o tym, klasyka. Kiedy w doniesieniach rosyjskich mediów pojawiły się pytania ludzi z Donbasu „Dlaczego Putin nam nie pomaga? Dlaczego pozwala nas bombardować?” z rosyjskiej strony padały do kamery słowa: A komu ma pomagać? Dekownikom, którzy sami nie chcą się przyłączyć do powstania, tylko czekają na gotowe, aż ich armia rosyjska wyzwoli? Ot, i prosty sekret indyferentnej ludności Noworosji.

 

Być może zagarnięcie przez Rosję tzw. Noworosji będzie dla nas korzystne, ze względu na przyszłą konkurencję o to kto będzie integrował kraje Międzymorza, o ile Rosja nie posunie się dalej. Na Ukrainie zbyt wyraźne są tradycje banderowskie, choć przecież państwo to nie jest ''faszystowskie''.

Ten argument mnie powala. Chciałby Pan integrować kraje Międzymorza? Konkurować o ten „przywilej” z innymi? A w imię czego, z kim i dla kogo? Po co to Polsce?  Chyba za dużo naczytał się Pan Giedroycia, ewidentnego szkodnika i głupca politycznego. Albo napatrzył się Pan na Kaczora, innego głupca i szkodnika politycznego, który na kijowskim Majdanie, stojąc pod pachą Tiahnyboka i pod pachwiną Kliczki, wykrzykiwał  „Herojam sława!” Pan sądzi, że nadal jesteśmy mocarstwem, które rozdaje karty? Pan też chce się w to pchać byleby Rosji dokuczyć?

Jest od początku oczywiste, że nasz spór jest w pewnym sensie odtworzeniem sporu endeka z piłsudczykiem, ale przebóg nie sądziłem, że piłsudczyzna trwa jeszcze w tak archaicznej formie i że ktoś jeszcze poważnie myśli o integracji Międzymorza, a tym bardziej o wtykaniu tam polskiego nosa. Uff! Aż muszę na chwilę wyjść do kuchni i czegoś  zimnego z lodówki się napić …

 

No, już jestem... O czym to ma być teraz? Aha, banderowskie, ale nie faszystowskie. Tiaaa… Hitlerowskie, ale nie nazistowskie. Rżnęli na żywca piłą i wydłubywali oczy nożem, ale przecież nie budowali komór gazowych, a skądże. Wchodzili do wołyńskich wsi z widłami i siekierami, ale przecież nie do włoskich miast z rózgami liktorskimi i podwójnym toporem.  Znaczy: nie faszyści. Wie Pan co, milordzie? Niech Pan może ten temat omówi dokładniej z kimś innym, co jest banderowskie, a co faszystowskie, bo ja się na takich niuansach nie znam. Za toporny jestem. Toporny to celne w tym miejscu słowo.

 

Doceniam Pańską egzotyczną, słowiańską tożsamość, ale Polacy nigdy się tak nie identyfikowali, może za wyjątkiem pewnych romantycznych elementów baśniowych, w każdym razie dopóki były autentyczne polskie elity, nigdy nie było takiej identyfikacji.

Tożsamość słowiańska nie jest egzotyczna ani obca. Owszem, przyznać muszę, że jest stosunkowo słabo akcentowana w polskiej myśli politycznej, i niewiele mocniej w kulturze. Zastanawiałem się wiele razy dlaczego tak jest, i na dziś moja teza jest taka, że w dużej mierze jest to wpływ Kościoła katolickiego, dla którego słowiańskość nigdy nie była atrakcyjna, bo słowiańskość jest przede wszystkim naturalną domeną prawosławia, a wcześniej – żywotnego, łagodnego pogaństwa.  Kościół  zawsze starał się nas latynizować, a nie slawizować, i zawsze politycznie przeciągał nas na zachodnią stronę (nawet JPII w Sejmie przed referendum o przystąpieniu do UE!), a także używał nas jako narzędzia do katolicyzacji Wschodu, czego najbardziej nieszczęsnym efektem jest uniatyzm oraz główna oś konfliktu z rosyjską Cerkwią  prawosławną w sprawie tzw. prozelityzmu, gdzie  pod skórą też pulsuje argument że „katolicyzm jest formą cywilizacyjnie wyższą od prawosławia, więc co światlejsi i bardziej nowocześni powinni się do niego przyłączyć”. Nie muszę chyba dowodzić, jak bardzo taka postawa musi irytować i prawosławnych i Rosjan. Zwrócę tylko uwagę, że podobny argument np. w Brazylii przemyca do świadomości katolików bardzo ekspansywny tam protestantyzm: zostań protestantem, to ci się będzie lepiej wiodło, bo i jako pracownik i w biznesie  będziesz miał większe zaufanie i lepsze dojścia.

Słowiańskość dla Kościoła katolickiego była i chyba nadal jest podejrzana, a już na pewno drugorzędna. Znam osobiście przykład endeckiej i katolickiej rodziny o zacnym nazwisku, w której ojciec – człek świadomy, od pokoleń dobrze wykształcony i wysokiej kultury -  dla podkreślenia tożsamości, nadawał swoim dzieciom – już po wojnie, za komuny - słowiańskie imiona własnego pomysłu: Dobrogost, Wielisława itp. W żoliborskim kościele pw. św. Stanisława Kostki (ode mnie po sąsiedzku) za każdym razem toczył wieloetapowe boje z księżmi, który ostro przeciwko takim imionom i takiej słowiańskiej motywacji protestowali. Nie mieli żadnych argumentów, ale podświadomie byli ukształtowani na sprzeciw. Cały ten temat – katolicyzm a słowiańskość - jest rzadko poruszany, a przecież jest ważny i ciekawy, więc chciałbym o nim kiedyś więcej i dogłębniej napisać. Tu go rozwijał nie będę.      

Używa Pan określenia „autentyczne polskie elity”. Zdaje Pan sobie z pewnością sprawę, jak nieprecyzyjny jest to termin i jak trudno byłoby go zdefiniować, zwłaszcza z epitetem „autentyczne”. Elity z natury rzeczy – o ile zasługują na tę nazwę – są zawsze, i powinny być silnie zróżnicowane, ponieważ już w ich formowaniu jedną z największych ról odgrywa indywidualizm. To ‘lud’ może być względnie homogeniczny, bo w jego określeniu liczą się cechy wspólne, plemienne, kolektywne, ale elity nigdy nie tworzą monolitu, bo ich ważny sens polega na odkrywczym proponowaniu różnych dróg, sposobów i rozwiązań pozostałym. Które to są zatem elity autentyczne, jak to stwierdzić i jaką miały lub mają tożsamość? Czy Mickiewicz ze swoim „Litwo, ojczyzno moja…”, albo Miłosz, ze swą nienawiścią do polskości, ale urodzony na Litwie nad Niewiażą, mieli tożsamość bałtycką?

 

Od najdawniejszych czasów, a chyba dawniej bardziej powinniśmy odczuwać słowiańską wspólnotę, nie ma w naszej historii śladu słowiańskich więzi. Słowianie nieżle dawali się nam we znaki. W XI wieku miały miejsce, chyba pierwsze w naszej pisanej historii czystki etniczne i deportacje, jakich dopuścili się na terenie grodów czerwieńskich Rusini. Także wtedy miał miejsce najazd czeski, który był ponoć jeszcze większym nieszczęściem niż potop szwedzki.

Łauu!! Ani śladu słowiańskich więzi? Zero Dubravki, Światopełka i Jarosława? Czesi to gorsi najeźdźcy od Szwedów, a Rusini to gorsi prześladowcy od Niemców, którzy zapewne tylko dlatego nas najechali, bo ich Słowianie Połabscy niecnie sprowokowali… Ach, ci przeklęci Słowianie! Gdzie się Pan tego naczytał, milordzie? Nawet w niemieckiej literaturze propagandowej nigdy tego nie było. Muszę w tym miejscu przyznać, że aż tak bardzo antysłowiańskie stanowisko spotykam u Polaka po raz pierwszy i bardzo mnie ono do Pana zraża. Apacz, ale nie Indianin?

Owszem, mnie też to dziwi (i gorszy), że Słowianie nie umieli w swej historii – i aż do dziś (vide Jugosławia, Ukraina, Czechosłowacja) – przezwyciężyć plemiennych konfliktów i animozji, ani skrzyknąć się skutecznie zwłaszcza przeciw germańskiej presji. Ale kiedy się nad tym zastanowić, to łatwo dojść do wniosku, że jest to w historii świata zjawisko powszechne. Indianie amerykańscy też nie umieli w sobie odkryć wspólnoty na tyle aby gdziekolwiek, razem i skutecznie przeciwstawić się białym. Arabowie też wolą walczyć między sobą niż zjednoczyć się przeciw Izraelowi. Murzyni w Afryce sami polowali po sąsiedzku na niewolników, aby ich dostarczać białym kupcom. Itd., itp. Próby wzbudzenia stosownej solidarności (Wovoka u Indian, partia Baath u Arabów, itp.) były lub są tam tak samo niemrawe i nieudane jak dotąd u Słowian. We wszystkich tych przypadkach w grę wchodzą także ukryte działania zewnętrznych wrogów, którym taka jedność byłaby nie na rękę. To też jest zresztą temat na osobne rozważania.

Dlaczego jako Polak jestem zwolennikiem naszej słowiańskiej tożsamości? Ponieważ mam nieodparte wrażenie, że alternatywą słowiańskości jest bycie nadal „papugą narodów”, bezmyślny kult i naśladowanie Zachodu, psucie naszego języka i kultury, tęsknota za emigracją i importem, „euromarkety” na każdym rogu i „angielskie przedszkola” w każdej wsi, oraz rychłe, a już na horyzoncie widoczne rozpłynięcie się w beznarodowym społeczeństwie pod niewidzialnym kierownictwem Europejsów, gdzie „naszych” już nawet na pozorne szczyty wprowadzają. Zwłaszcza tych, dla których „polskość to nienormalność”. 

Moja słowiańska tożsamość – tu się przyznam - jest może trochę nietypowa, bo wiąże się, i to od dziecka, z moją skłonnością i zamiłowaniem do języków. Ucząc się w szkole rosyjskiego, a później czeskiego i serbskiego (ale nie jestem slawistą), zawsze z wielką przyjemnością odkrywałem wspólnotę korzeni i językowych skojarzeń, co zrodziło moje największe, do dziś uprawiane hobby - etymologię, i pogłębiło zainteresowanie językami w ogóle. Chcę to podkreślić: drogę do lingwistyki otworzyły mi bardziej języki słowiańskie niż łacina (której się także uczyłem, a w dodatku moim pierwszym kierunkiem studiów była romanistyka), bo często słyszy się opinie odwrotne. Do dziś nie przestaje mnie zadziwiać to, że we własnym języku polskim stale odkrywam nie mniej ciekawych zjawisk niż w obcych.  

Cieszy mnie to, że tu na Neonie24 zauważam przynajmniej kilka postaci (np. pan Maciej Piotr Synak, pozdrawiam), którym słowiańskie korzenie są jednak bliskie i w nich szukają swej naturalnej tożsamości. Boć przecie i Pismo powiada: „Czy może lampart zgubić swoje cętki, albo Etiopczyk zmienić swoją skórę?” (Jer. 13, 23). Dobrze jest odnaleźć siebie i być sobą. Martwi mnie, że Pan, milordzie, odczuwa to inaczej.

 

Rosja, od kiedy okrzepła, prze nieustannie na Zachód przez pięć wieków. Zniszczyła nasze państwo i przyłączyła koło 80% polskiego terytorium.

A któreż to państwo na świecie, kiedy już okrzepło, nie parło na zewnątrz, czyli na sąsiadów? To przecież jest naturalny sposób istnienia narodów i państw, podobnie jak przedsiębiorstw, kościołów, partii politycznych itp. Gdyby to miało być argumentem przeciw Rosji, to tym bardziej argumentem przeciw wiązaniu się z Zachodem powinno być inne państwo, które od ponad dziesięciu wieków prze nieustannie na Wschód i ma na to nawet patentowany w politologii termin - Drang nach Osten. A jednak Polska należy wraz z tym państwem i do UE, i do NATO, i prowadzi handel, i przyjmuje turystów itp. Może by warto zastosować proporcjonalnie tyle samo sprawiedliwości i do Rosji?    

Rosja zniszczyła nasze państwo? To w jakim my żyjemy? Skoro już nie Priwislinje to może Weichselgau?

Rosja zabrała około 80% polskiego terytorium? Ojej, ojej! A jak Pan to policzył? Razem z Magadanem i Sachalinem, jako że i tam nas zsyłano?

 

Stoczyła z nami około 20 wojen, nie licząc wojen pacyfikacyjnych w XIX wieku. Opór wobec rosyjskiego imperializmu jest nieodłącznym elementem polskiej tożsamości.

Liczba wojen jest prawie w każdych warunkach pochodną bliskości terytorialnej i siły sąsiadujących ze sobą państw i narodów. Z tego, że z Rosją mieliśmy około 20 wojen, a np. z Mongołami lub na Haiti polskie wojsko toczyło tylko po jednej, wcale nie musi wynikać, że Mongołowie lub Haitańczycy lubią nas 20x bardziej niż Rosjanie. Ile jest kilometrów z Warszawy do Ułan Bator albo do Port au Prince? A czy policzył Pan, milordzie, ile wojen mieliśmy w naszej historii z Niemcami? Ja nie liczyłem, bo aż takiego zacięcia historycznego nie mam, ale też nie przyjąłbym zakładu, że było ich mniej. I czy nieodłącznym elementem polskiej tożsamości nie jest opór wobec każdego imperializmu  (także Drangu) i każdej agresji, nie tylko rosyjskiej? A jeśli tak, to czy nie sądzi Pan, że również opór wobec obecnie napierającego imperializmu kulturowego z żydo-anglosaskiego Zachodu, wraz z jego propagandą, jest (powinien być) elementem polskiej tożsamości? Ja w każdym razie tak właśnie uważam.

 

Państwo rosyjskie w latach 30-tych XX wieku intensywnie przygotowywało się, żeby na nas i Europę uderzyć, a w roku 1939 umożliwiło Hitlerowi atak na Polskę i wzięło w nim udział.

Są tu dwa twierdzenia, które muszę skomentować. Państwo rosyjskie w latach 30-tych XX wieku, czyli wczesny ZSRR, było w pierwszej fazie zamierzonym instrumentem eksportu rewolucji żydo-bolszewickiej (nie rosyjskiej!) na Zachód na tle znanego sporu Stalina z Trockim. Naród rosyjski jest temu winien tak, jak naród polski temu, że Niemcy u nas budowali „polskie obozy koncentracyjne”. Myślę, że  podciąganie eksportu rewolucji pod jeden strychulec z obecną sytuacją Rosji jest nadużyciem, jednym z tych, które mają na celu demonizowanie Putina.

„W roku 1939 ZSRR umożliwił atak Hitlera na Polskę i wziął w nim udział”.  Czy uważa Pan, że Hitlerowi naprawdę potrzebna była aż pomoc ZSRR, żeby atak na Polskę nastąpił i żeby mu się udało? Owszem, wszyscy znamy paskudną rolę ZSRR w dniu 17 września 1939 roku, ale była to jednak rola mocno asymetryczna. Nie stawiałbym znaku równości pomiędzy wilkiem i krukiem w napaści na sarnę. Wolf zagryzł i zjadł, a kruk chętnie urwał sobie od tyłu kawał mięsa z reszty, która została. Nie ulega wątpliwości, że z sarniego punktu widzenia kruk też zachował się paskudnie i wrogo. I jest oczywiste, że tej roli Stalina ani ZSRR nie bronię. Jeśli jednak potrafiliśmy po wojnie ułożyć sobie stosunki z Wilkiem, i bardzo dobrze, bo nie ma innej cywilizowanej alternatywy, to dlaczego upieramy się aby w kontekście II wojny światowej nadal oskarżać Kruka, twierdząc, że w Rosji nic się nie zmieniło i że nadal czyha na nasz sarni comber? Naprawdę żadnych zmian Pan w Rosji nie widzi? Od kiedy chciałby Pan zacząć budowę zgody z Rosją? Dopiero po III światowej?   

 

Obie kacapie w skoordynowany sposób eksterminowały polską elitę i stosowały ludobójstwo.

Najpierw uwaga terminologiczna. Nie rozumiem określenia „kacapia” w odniesieniu do Niemiec. W polskim języku słowo kacap, zapożyczone z ukraińskiego, jest pogardliwą nazwą Rosjanina według Pańskiego stereotypu – jako ciemnego, zapijaczonego, stadnego matoła skorego do mordu, gwałtu i rabunku. Słowo to także etymologicznie odnosi się do Rosjan, pochodzi bowiem od słów ‘kak cap’ (jak kozioł) i nawiązuje do długich bród rosyjskich bojarów. W moim przekonaniu Niemców to określenie i ten stereotyp nie dotyczy.  

Zderzenie w jednym zdaniu „kacapii” z „elitą” jest dobrym przykładem tego, jak Pan postrzega stosunki polsko-rosyjskie w ogóle. A stawianie znaku równości pomiędzy opresjami, jakich w czasie II wojny światowej i później doznaliśmy jako Polacy ze strony Niemiec i ZSRR jest ulubionym nadużyciem dzisiejszej prawiczki. Miałem kiedyś publiczny spór z pewnym profesorem z KUL-u (nazwisko znane z Radia Maryja), który twierdził, że „Polska miała dwie okupacje – najpierw niemiecką, potem sowiecką, przy czym ta druga była gorsza, bo Niemcy zabijali tylko ciała, a Sowieci zabijali w nas dusze”. Ręce mi opadają, gdy słyszę takie brednie, gdzieniegdzie jeszcze powtarzane, choć nawet u największych oszołomów pojawiło się już trochę opamiętania. U Pana, na szczęście, takiego twierdzenia nie ma, i – co powinno być oczywiste – nigdy nie poniżyłbym Pana zaliczając do poziomu owego profesora, ale znak równości między Niemcami i ZSRR został tu przez Pana postawiony, co uważam za głęboko niesprawiedliwe i krzywdzące zwłaszcza  dla Rosjan, ale również dla ZSRR. Nie można nie dostrzegać ogromu wysiłku zbrojnego i ofiar, jakie ZSRR poniósł w pokonaniu Niemiec hitlerowskich, bo nie można zaprzeczać faktom, a takim faktom nawet się nie godzi. Nie da się zaprzeczyć, że pokonanie Niemiec uratowało nasz naród przed okupacyjną zagładą. Nieuprawnione jest twierdzenie, że poza haniebnym i wrednym, a przy tym głupim i krótkowzrocznym paktem Mołotow-Ribbentropp „obie kacapie” działały również później w skoordynowany sposób.

 

Dzięki wyeliminowaniu polskiej elity, przemieszaniu ludności i deprawacji trwającej 2 pokolenia, mogą teraz objawić się inteligenci (sic!) afirmujący swoją słowiańskość. To jest miara prl-owskiego wynarodowienia. 

Wyeliminowanie polskiej elity chyba jednak nie było aż takie kompletne, skoro Pan, milordzie, przeżył i ma się dobrze.

Przemieszanie ludności? A czymże jest społeczeństwo (bo chyba nie naród) Stanów Zjednoczonych, czy nawet ostatnio także bliższy Panu, jak mogę sądzić, Albion. Czyżby idąc ulicą Londynu widział  Pan tam wyłącznie piegowatych Anglików i słyszał wyłącznie matowo-szczekliwy cockney?

Deprawacja dwóch pokoleń. Ejże! Obaj do nich należymy. Jest Pan pedałem? Ćpa Pan? Wyrzuca Pan śmieci do lasu? Mówi Pan „kurwa” co drugie słowo? Rzadko trzeźwieje? Kradnie Pan w miejscu pracy? Bije Pan swoją trzecią żonę? Nosi Pan kolczyki lub tatuaże? …No właśnie, bo ja też nie. Więc o jakiej deprawacji lub degeneracji Pan mówi? Tej dzisiejszej czy tej za PRL?

 A już do zupełnego absurdu doszedł Pan w konkluzji tego zdania stwierdzeniem, że „miarą prl-owskiego wynarodowienia” są „inteligenci afirmujący swoją słowiańskość”. Nie wiem, czy w Pana ocenie jestem inteligentem, czy nie, pisałem już kiedyś, że sam uważam siebie raczej za rzemieślnika, ale jeśli dowodem wynarodowienia ma być afirmacja słowiańskości, to ja tak, to ja poproszę i to podwójną porcję. Aha, i proszę dopisać prl-owski, bo w oczywisty sposób i pod każdym względem jestem dzieckiem PRL-u. Dodam tylko: szczęśliwym dzieckiem PRL-u, bo takie było wtedy moje dzieciństwo. Dziś, „w wolnej Polsce” moje wnuki już tyle swobody nie mają, bo nikt ich dziś samych na podwórko nie puści, aby rozpoznawały świat samodzielnie. Ich świat jest już szczelnie ogrodzony i rozpoznawany klikaniem myszy. To znowu duży temat na inną okazję…

 

 

Kultura rosyjska o której Pan wspomina dotyczy głównie XIX wieku, kiedy autentyczne rosyjskie elity miały łączność z Zachodem i były w stanie wykreować rzeczy o znaczeniu uniwersalnym. Tego świata dawno nie ma. I ta kultura ma się nijak do obecnej postsowieckiej rzeczywistości.

I znów ta sama postawa pogardy:  kultura rosyjska była dobra tylko wtedy, gdy rosyjskie elity (znowu: tylko te autentyczne) miały łączność z Zachodem. Sugestia jest czytelna: same nic do świata nie wnosiły, bez Zachodu nie „były w stanie wykreować rzeczy o znaczeniu uniwersalnym”, wszystko tylko kopiowały. Znam ludzi, którzy takie same tezy głoszą dzisiaj o Japończykach, Chińczykach, Hindusach, muzułmanach… Oj, mam wrażenie, że już następne pokolenie pogubi się w tych ocenach, a jeszcze następne będzie sobie robiło operacje plastyczne, udając, że też ma skośne oczy. Oby je było jeszcze widać zza kwefu! 

„Tego świata dawno nie ma. I ta kultura ma się nijak do obecnej postsowieckiej rzeczywistości.”Otóż myli się Pan głęboko, ponieważ utkwił Pan w przeświadczeniach, w jakie uwierzył Pan wiele lat temu. Czy był Pan ostatnio w Rosji? Jeśli nie, to radzę choćby zajrzeć na rosyjskie portale kulturalne, złapać rosyjskie programy TV, zajrzeć do księgarni rosyjskiej (są też internetowe). Najpierw się Pan zdziwi, a potem pogadamy. (Albo raczej nie, bo na to już nie będę miał czasu, przepraszam).

 

Ostatnio ukazały się rosyjskie ulotki w zdobytym Nowoazowsku, głoszące, że „nikt nie będzie rozstrzelany bez powodu” - co za ulga, zwłaszcza dla rozstrzeliwanych z jakiegoś powodu:)))

Wydaje mi się, że tu zabrakło Panu poczucia rzeczywistości i padł Pan ofiarą albo dość prymitywnej propagandy ukraińskiej albo kaczki dziennikarskiej.  Czy Pan naprawdę wierzy w to, że w toku walk, w dzień po zajęciu małego miasteczka tuż przy linii frontu, oddział zdobywców nie ma nic innego do roboty, jak drukowanie i rozrzucanie ulotek, aby zapewnić 10.000 jego mieszkańców, że „nie będą rozstrzeliwani bez powodu”? W dzień później powstańcy zdobyli Jałtę za Mariupolem. Czy tam też drukowali i rozrzucali takie ulotki? Bezkrytyczna wiara w każdą podłość Kremla, tym razem w Nowoazowsku – w „rosyjską wojnę ulotkową”, chyba trochę Pana w tym miejscu kompromituje. Na Pana miejscu, milordzie, nawet starając się przypisać Rosji co tylko najgorsze, ja bym takiego przykładu nie podawał, bo bym się nie chciał ośmieszyć.

 

Podstępność Moskwy jest niezmienna. Toczy wojnę bez wypowiedzenia i za pomocą żołnierzy bez oznak identyfikacyjnych. A to znaczy, że jest zdolna do wszystkiego i jej imperializm ma się znowu dobrze. 

Znowu dał się Pan ponieść antyrosyjskiej fobii i wpadł w logiczną pułapkę: „niezmienna podstępność Rosji” to dowód na to, że jest „zdolna do wszystkiego”  i że „jej imperializm ma się znowu dobrze”. Mamy tu przepastną dysproporcję między bardzo wątpliwym mikro-dowodzikiem, a uogólnionym zarzutem wielkiej i wszechogarniającej wagi. Cóż bowiem jest dowodem na tę „niezmienną podstępność Rosji”? Ano to, że „toczy wojnę bez wypowiedzenia”.

O tym, czy to Rosja toczy wojnę, czy może jest to jednak powstanie, już była mowa wyżej. Teraz co do samego „wypowiedzenia”. Czy policzył Pan wojny, jakie na świecie wszczęto „bez wypowiedzenia”? Ogromną większość! Owszem, to zapewne jest dowód na podstępność całej ludzkości, ale jakie to ma w istocie znaczenie, czy jakaś wojna jest wypowiedziana, czy wszczęta pod sfingowanym pretekstem? Czy I wojnę światową rzeczywiście wywołał Gavrilo Princip? Czy wojnę z Irakiem spowodowała broń chemiczna Saddama, której nie było? Jakie są rzeczywiste powody wojen? Różne, ale często po prostu takie: „Kiedy armia jest gotowa i liczy na zwycięstwo, wtedy zaczyna się wojna” - napisał Shihei Hayashi, wielki japoński teoretyk sztuki wojennej, autor i reformator tamtejszej wojskowości, nazywany „japońskim von Clausewitzem” (choć moim zdaniem to porównanie jest niesłuszne, bo admirał Shihei Hayashi był jednak z urodzenia i formacji prawdziwym wojownikiem, pochodził z rodu samurajów hatamoto  i rzeczywiście był świetnym praktykiem walki na morzu, a generał  Carl von Clausewitz był pruskim junkrem, nieudacznikiem wojskowym w polu i beznadziejnym nudziarzem w piórze).

W Donbasie toczy się wojna domowa, a nie wojna ukraińsko-rosyjska, o czym wspomniałem wyżej. Powtórzę tu jednak zdanie Czurkina, ambasadora Rosji przy ONZ, który słysząc po raz n-ty zarzut, że „powstańcy odnoszą w Donbasie sukcesy, bo wspiera ich Rosja”, odparował z wdziękiem: „a wojska ukraińskie w Donbasie ponoszą stale klęski, bo wspiera je NATO”.

 

Pisze Pan o ''usraelu'', ale nie pisze o ''rosraelu''. A tymczasem nas ze strony rosyjskiej atakują gospodarczo tacy ludzie, jak Kantor czy Friedman. Jestem krytyczny wobec wielu zjawisk na Zachodzie, ale przecież nie można leczyć dżumy cholerą.

Znowu zwichnął Pan proporcje stawiając USrael przy Rosraelu.

USrael to nieformalny termin geopolityczny oznaczający szczególnie agresywny i groźny tandem, w którym mały, ale przebiegły i bezczelny Izrael steruje w swoim interesie wielkimi i silnymi, ale głupimi Stanami Zjednoczonymi oplótłszy go pajęczyną żydowskich wpływów i sposobów. Jest to termin przede wszystkim polityczny z nachyłem militarno-wywiadowczym, ale nie gospodarczy, co zaznaczam, bo mi się wydaje, że u Pana „Rosrael” to pojęcie raczej bliższe gospodarce. Terminu USrael używa wielu autorów także w innych językach.

Rosrael rzeczywiście także istnieje, ale jest to właściwie tylko zaznaczenie, że Żydzi w Rosji też są i nadal sporo znaczą, zwłaszcza jako grupa oligarchów, no, ale przecież Rosją nie rządzą i nie kierują nią w interesie Izraela.I teraz napiszę tu Panu szeptem coś ważnego: Tym, co mnie najbardziej do Putina przekonuje – przy całej nieufności, jaką zawsze zachować należy – jest właśnie to, że ostro zadarł z Żydami. Przy czym nie chodzi mi o takie przykłady jak Bierezowski, Gusinski, Niewzlin czy Chodorkowski, którym Putin kota z Rosji popędził, bo można dać jeszcze więcej przykładów takich, którzy się w Rosji nadal dobrze mają, jak właśnie Kantor, Fridman, Potanin, Abramowicz albo Prochorow. Ważniejsze jest bowiem nie to, czy Putin Żydom dokucza, bo o tym informacji za wiele nie mamy, tylko to, czy Żydzi dokuczają Putinowi. No, a tu światowy front przeciw niemu jest bardzo czytelny i wątpliwości mieć nie można. Ważną wskazówką jest także symbolika: Putina ustawia się na trzeciego tam, gdzie już stoją Hitler i Stalin, o których każe się nam wierzyć, że byli największymi ze wszystkich zbrodniarzami historii. Nie wiem czy to była prawda, bo licząc według trupów to pewnie i Dżyngis–chan, a nawet i rzeźnik Napoleon mogliby z nimi konkurować, ale klucz jest przecież inny: Hitler i Stalin przede wszystkim dlatego są najgorsi, bo pokrzyżowali geopolityczne i historyczne plany „starszych i mądrzejszych”, jak ich nazywa Stanisław Michalkiewicz. Gdyby rżnęli tylko gojów, nie miałoby to takiego znaczenia. Stawianie przy nich Putina może być znakiem tego, że on też im ważne plany pokrzyżował. To wielki i mocny  temat, zasługujący na głębsze omówienie w innym miejscu i czasie, choć nie obiecuję, że się tego podejmę.

Jeśli więc owi „starsi i mądrzejsi, atakują nas obecnie ze wschodniej flanki gospodarczo, to ja bym zadał pytanie, czy to dlatego, że z Rosji ze swymi interesami przed Putinem uciekają, a my ich tu bezbronnie przyjmujemy, czy też może dlatego, że ich stamtąd Putin sprytnie nasłał, aby łupili nas, a nie Rosję.

Myślę, że nie zauważa Pan tego, iż jako naród to właśnie Rosjanie byli w swoich dziejach największą ofiarą swego imperium. To ich rozpijano, posyłano na wszystkie wojny, i do najcięższych zadań w najgorszych warunkach. To nimi pogardzano najbardziej. Głównie dlatego, że Rosja w swojej historii przeważnie miała obce, nie rosyjskie i nie słowiańskie elity: niemieckie za późnego caratu, żydowskie za wczesnej bolszewii i zaraz po pierestrojce. A obce elity (jeśli autentyczne, tzn. autentycznie obce – to ukłon w Pańską stronę), to i obce, nierosyjskie cele. Obarczać więc teraz winą naród rosyjski za to, co przez wieki robiły z nim i z niego obce elity, jest jednak troszkę nie fair, milordzie.

 

Niestety, nie współodczuwam razem z Panem zmistyfikowanej głębi rosyjskiej duszy.

Wyczuwam tu złośliwość, ale ponieważ sam – mimo starań - nie jestem od tej przywary wolny, więc nie wytykam jej Panu (zanadto). Chcę raczej, aby Pan wiedział, że potrafię nie tylko ją dostrzec, ale i rozumieć grzeszną przyjemność, jaką sam też czasem w momentach polemicznych odczuwam. Liczę tu przewrotnie na wyrozumiałość, jeśli i u mnie ją Pan dostrzeże. W sumie to przecież takie ludzkie! (tzn. i złośliwość i wyrozumiałość). A co do zmistyfikowanej głębi rosyjskiej duszy, to bywa ona większa lub mniejsza, podobnie jak u Polaków. Z wieloma osobiście ja nie mógł bym się nawet porównać. Jeśli chce Pan znać powód, to proszę sobie przeczytać np. Матрёнин двор  Sołżenicyna albo uważnie wsłuchać się w pieśni Hieromonacha Romana, np.Bcё истинное, вечное - не здесь . I nie jest to wcale XIX wiek tylko żywa współczesność.

 

I nie mam żadnych kompleksów w kontaktach ani ze słowianami, ani z ludżmi Zachodu.

Niestety, wszystko co Pan napisał świadczy o tym, że jest Pan przykładem Polaka wciśniętego przynajmniej w kompleks pogardliwej wyższości wobec „kacapów”, a może nawet wobec „słowian” w ogóle. Znam już Pańskie stanowisko wobec ich zgubnej roli w naszej historii, więc rozumiem dlaczego pisze ich Pan z małej litery, choć mogę się tu mylić i jest to tylko literówka. Co zaś tyczy się kompleksu wobec Zachodu, to mam pewne podejrzenia patrząc na Pański nick  - Lord Conqueror, ale pozwoli Pan, że nie będę tego wątku dalej rozwijał…

Wszelakoż mam wrażenie, że jakaś część Pańskiej postawy, tak bardzo pełnej  pogardy do ‘kacapów’ i niechęci do ‘słowian’ jest stosunkiem elitariusza do pospólstwa, Lorda Zdobywcy - do słowiańskiej mierzwy. Na pewno Pan przecież zauważył, że w większości zachodnich języków słowo ‘niewolnik’ pochodzi od słowa Słowianin (podobnie jak słowo ‘kretyn’ pochodzi od słowa ‘chrétien’, chrześcijanin). Wiem, że wielu ludzi czerpie przyjemność w odczuwaniu w taki sposób swej przewagi. Lecz jeśli nawet tak jest, to nie mam o to do Pana pretensji. Ludzie mają różne konstytucje psychiczne. Moja jest taka, że odruchowo i zawsze trzymam ze słabszymi, tym bardziej, że sam też pochodzę „z niższych warstw społecznych”, bo moi rodzice i wszyscy wcześniejsi przodkowie żyli z pracy rąk. Wiem, że taka konstytucyjna solidarność ze słabszymi i biedniejszymi to frajerstwo i słabość, bo nieraz już za to zapłaciłem, ale zmienić tego w sobie nie mogę. To stała cecha psychiczna, tak jak stałą cechą fizyczną jest płeć, wzrost albo kolor oczu. A wspominam o tym dlatego, że  część mojej obecnej postawy solidarności z Rosją w jej konfrontacji z Zachodem to również odruch stawania po stronie słabszego i atakowanego. Nie mam bowiem wątpliwości, jak by wyglądał dziś wynik totalnego starcia dla Rosji, chociaż sądzę, że i Zachód by swego zwycięstwa nie przeżył.

Wniosek w tym miejscu jest taki, że moja prorosyjskość jest emocjonalnej natury, co owszem, utrudnia dysputę i źle rokuje naszemu porozumieniu. Jak Pan więc widzi, milordzie, z góry biorę to na własną klatę. 

 

Jestem dumny z polskiej kultury i polskiego charakteru narodowego, i zawsze potrafiłem wspólpracować partnersko z ludżmi z różnych narodów. 

To miła formułka i trudno by mi było znaleźć blogera, który by jej nie zadeklarował, więc ją pominę. Jestem już w takim wieku, że z założenia nie przywiązuję do takich stwierdzeń dużego znaczenia. Chyba domyśla się Pan dlaczego.

 

Z londyńskiego zmywaka nich się Pan nie śmieje. Znam ludzi, którzy są milionerami a zaczynali na zmywaku.

Nie śmieję się z londyńskiego zmywaka, tylko ze zdania, które następuje po nim. O tych milionerach, którzy się w zmywaku urodzili. Jest to londyńska wersja amerykańskiej opowieści o karierze „od pucybuta do milionera”. Mało znam milionerów, a pucybutów jeszcze mniej, ale za to sporo podobnych opowieści, np. u Jacka Londona lub Julesa Verne’a, i nawet niektórym wierzę, choć to też raczej wiek XIX.  Zmywak, przy którym podobno ktoś został milionerem nazywał się wtedy płucznią złota i znajdował się nie w Londynie tylko nad Bonanza Creek, dopływem rzeki Klondike w Jukon. 

 

Są takie kariery w Londynie, który jest dla Polaków bardzo przyjazny. Wystarczy, że Polacy wykazują się swą przedsiębiorczością. Obawiam się, że w Moskwie byłoby to nie możliwe. A nawet w Polsce, przez  post-PRL-owski kapitalizm  kompradorski o takich warunkach, o jakich w Anglii można tylko pomarzyć.

No i chyba dotarliśmy tu do sedna: bardzo przyjazny Londyn, nienawistna post-PRL-owska Polska i post-sowiecka Rosja. Przyjeżdżajcie więc na zmywak, przyszli milionerzy! Wystarczy, że się wykażecie przedsiębiorczością, a kariery leżą na ulicach! Emigracja przyszłością narodu!

Jakoś nie mam już ochoty w tym miejscu na komentarz. Może kiedyś, jak mnie wena najdzie. Napisałem przed laty esej pt. „Jedenaste: nie emigruj!”, w którym zebrałem trochę argumentów, więc może go uaktualnię i zamieszczę na blogu. Dotyczyły wprawdzie środowiska w Paryżu, gdzie kiedyś byłem na stypendium, ale odnoszą się do zjawiska emigracji w ogóle, a polskiej zwłaszcza. 

Jednakże co do Moskwy i możliwości biznesowych tamże, to chyba znowu się Pan myli. Ponieważ widzę, że pieniądze robią na Panu duże wrażenie, zacytuję tylko depeszę PAP z 29.05.2011: „Moskwa została okrzyknięta przez magazyn "Forbes" miastem, w którym mieszka najwięcej miliarderów. Stolica Federacji Rosyjskiej zdetronizowała w tym rankingu Nowy Jork, który spadł na drugie miejsce. Trzecia pozycja przypadła natomiast Londynowi. "Forbes" w swym internetowym wydaniu przyznaje, że gdy gospodarka Stanów Zjednoczonych miała się świetnie, trudno było sobie wyobrazić, by jakaś inna metropolia niż Nowy Jork - miasto Wall Street i "starych fortun" – zajmowała pierwszą lokatę w tym zestawieniu. Teraz jednak największe zagęszczenie miliarderów znajduje się w Moskwie. W stolicy Rosji mieszka ich 79, mimo że rok temu było ich zaledwie 21. Zsumowane fortuny miliarderów z Moskwy warte są 347 mld dol.”  Dla porządku dodam jedynie, że z mojego punktu widzenia ta akurat wiadomość świadczy źle o Moskwie, bo tę konkurencję, nie tylko w Moskwie, uważam za światowy wyścig złodziei. No, ale uznajmy, że to takie moje lewicowe skrzywienie. Endekomuna, znaczy się - tak by to Pan chyba określił.   

 

Ponieważ szanuję Pana i uważam za człowieka samodzielnie myślącego, liczę na to, że przemyśli Pan swój stosunek do wielkiej kultury i cywilizacji Zachodu, do których należymy a może nawet i coś w nim zmieni in plus. Bardzo Pana do tego zachęcam.

Pozdrawiam przyjażnie. LC.

Stosunek do „wielkiej kultury i cywilizacji Zachodu, do których należymy” mam już w zasadzie przemyślany. Jego częścią jest pogłębiająca się troska w związku z postępującym i bardzo już widocznym upadkiem tej kultury i cywilizacji, ponieważ jako naród rzeczywiście od ponad tysiąca lat do niej należymy, ale obecnie szybko wraz z nią się pogrążamy. Za wciąż najcenniejszą zdobycz tej cywilizacji uważam tę dozę publicznej swobody, jaka nam jeszcze została, która pozwala nam wymienić poglądy tak jak teraz, zachowując nawzajem do siebie szacunek, a może nawet pozostając w ogólnie przyjaznej relacji, choć zapewne na wciąż odrębnych pozycjach. Nie przeciągam Pana na swoją stronę, bo myślę, że trochę nieswojo by się Pan tu czuł, a i w ogóle sądzę, że dobrze jest, kiedy poglądy są różne. To, com tu napisał, napisałem – i to jest chyba oczywiste - także ze względu na innych, którzy to przeczytają, bo dobrze jest dzielić się przemyśleniami. Niektóre nas inspirują.

W języku, który ja bardzo lubię, a Pan, jak sądzę, trochę mniej, taką polemikę jak ta, można by określić jako „żostkij razgowor dwuch żostkich mużczin”, czyli tłumacząc to na bliższe Panu: „a harsh talk of two tough guys”. Dwóch mężczyzn, którzy potrafią spokojnie dyskutować nie obrażając się i siebie nawzajem.

Jestem człowiekiem pokoju. Wierzę w mądrość starej i znanej już małym dzieciom zasady, że „zgoda buduje, niezgoda rujnuje”.

Podajmy sobie ręce. Na mnie już czeka następne zadanie. BJ

 

 

 

PS. Dedykuję Panu uroczą deklamację właśnie małego dziecka. Trochę Pana jednak zmartwię – jest to dziecko słowiańskie! Przysłała mi to Pani Nana (dzięki), z komentarzem: „Patrzeć, i robić notatki” 


 https://www.youtube.com/watch?v=8py5EO-eFMk