CO PISZĄ INNI: Zamieszczam streszczenie artykułu Mirosława Orzechowskiego w ważnej sprawie.

 

Pomniki niepolskich bohaterów stojące na polskiej ziemi od czasu do czasu rozpalają społeczne emocje. Chodzi najczęściej o monumenty upamiętniające ofiarę krwi żołnierza rosyjskiego, którą przelano niosąc Polakom wolność od niemieckiej okupacji. Ale to nie jest jedyny dylemat związany z pomnikami, bo na polskiej ziemi nie są to jedyne „obce" pomniki. Ale jedne pomniki mogą stać spokojnie, upamiętniając minione dzieje i znaczące postacie z przeszłości, inne zrzucane są z cokołów z hukiem lub demontowane cicho w nocy.

Krótko mówiąc, nasz stosunek do pomników związanych ze wspólną przeszłością zależny jest od tego, w jakich relacjach znajduje się obecnie Polska z sąsiadami — Niemcami, Rosją, czy Ukrainą. Pomnik jest, więc, wyrazicielem polityki państwa. Jest głosem tych, co mają władzę. Pomniki pełnią rolę propagandową; choć bywa, że są aktem wdzięczności i podziwu zwyczajnych ludzi-fundatorów. Ponieważ zmieniają się rządzący, więc zmieniają się też postacie na pomnikach i tablice na obeliskach. Kraj stabilny i wolny, który nie musi mieć właścicieli, zapewne ma pomniki trwałe, pokryte mchem lub patyną. Polska niestety jest ciągle przez kogoś zawłaszczana, dlatego żywot pomników jest u nas niedługi.

Po transformacji ustrojowej pozbyliśmy się pomników Stalina i Lenina. Jeszcze dzisiaj zatwardziali poszukiwacze radzieckich śladów tępią wszelkie pozostałości powojennych hołdów — nie bacząc, że niektóre pomniki harmonijnie komponują się z okolicą i są akceptowane przez okolicznych mieszkańców np. w Katowicach, w Szczecinie, w Olsztynie. Monumenty upamiętniające Armię Czerwoną są częścią naszej historii, podobnie jak Pałac Kultury i Nauki w Warszawie.

We wrześniu zahuczało w mediach po usunięciu popiersia radzieckiego generała Iwana Czerniachowskiego z monumentu w Pieniężnie w województwie warmińsko-mazurskim. Wydarzenie to miało miejsce 17 września. Zareagował ambasador Rosji w Polsce i pojawiły się krytyczne komentarze w rosyjskiej prasie. Moskiewski dziennik „Rossijskaja Gazieta" podsumował trafnie, że pomnik „padł ofiarą polityki i polityków".

Ale tropiciele pomników pewnie przez pośpiech, nie dotarli do pomnika poświęconego ciemiężycielowi Polaków, kanclerzowi Otto von Bismarckowi. Kamienny obelisk ku jego czci stoi sobie spokojnie przed kościołem, w samym centrum mazurskiej miejscowości Nakomiady na terenie gminy Kętrzyn. Mimo nakazu rozbiórki postumentu, wydanego przez inspektora budowlanego, obelisk gloryfikujący twórcę Kulturkampfu, nadal stoi. Pozostaje, zatem, pytanie, dlaczego pomnik zatwardziałego wroga Polski z czasów zaborów może stać, a pomnik radzieckiego generała nie może?

Podobnie jest na Opolszczyźnie, gdzie odkąd zarejestrowano Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim, temat pomników stał się gorącym kartoflem. Pojawiały się pomniki stare — odnowione i całkiem nowe. Dlatego dziwi bardzo, że tępienie śladów ZSRR jest takie zajadłe, gdy z pobłażliwością przyjmuje się kolejne tablice, obeliski i pomniki poległych żołnierzy Rzeszy Niemieckiej.

Inną delikatną sprawą pomnikową jest milczenie na temat — wręcz epidemii — nielegalnie powstających w Polsce pomników upamiętniających ukraińskich „banderowców". W wolnej Polsce politycy boją się albo nie chcą mówić o ludobójstwie na Polakach dokonanym ze szczególnym okrucieństwem przez nacjonalistyczne organizacje OUN-UPA i zwykłych Ukraińców. Wszystkie nieomal opcje polityczne robią to samo — nie zajmują żadnego konkretnego stanowiska wobec nielegalnie stawianych pomników ku czci „bohaterów" UPA. Polscy politycy krzyczeli gromko na majdanie w Kijowie: „Sława Ukrainie! Gierojom sława!"  A w efekcie tego zaroiło się od banderowskich monumentów w lasach powiatu przemyskiego, jarosławskiego, lubaczowskiego oraz w Bieszczadach. Zabrakło stanowczości władzom lokalnym i państwowym. Trudno powiedzieć, czy polscy politycy boją się Ukraińców, czy to zwykła głupota? Jeśliby przyjąć tezę, że pomniki stawiają silniejsi, to Ukraińcy są silniejsi. A tę siłę daje im bezkarność na polskiej ziemi. Stawiając swoje pomniki z tryzubem i inną banderowską symboliką mówią, że nie dbają o zgodę polskich władz, bo i tak jej nie uzyskają. Tak mówią oficjalnie członkowie Związku Ukraińców w Polsce i „kombatanci" UPA, dorzucając butnie — „stawiamy nielegalne pomniki i będziemy stawiać następne".

Poprawność polityczna każe nam niszczyć każdy ślad radzieckiego panowania w Polsce, a nie jesteśmy dość czujni, gdy polskie dzieci chodzące do Polskiej Szkoły Średniej Nr 3 w Mościskach, dotowanej przez Stowarzyszenie Wspólnota Polska, składają kwiaty pod pomnikiem Stepana Bandery w święto upamiętniające powstanie organizacji OUN-UPA, 14 października — od zeszłego roku Dzień Obrońcy Ukrainy, święto wprowadzone przez prezydenta Petro Poroszenkę. Czy polski ambasador na Ukrainie też boi się zwrócić uwagę, że przed pomnikiem mordercy Polaków nie składa się hołdu? Co robią polscy politycy, którzy tak aktywnie wspierali ukraińskie przemiany w sprawach dotyczących Polaków na Ukrainie? W Polskiej Szkole Średniej Nr 10 we Lwowie, z polskim językiem nauczania, na froncie budynku widnieje płaskorzeźba Romana Szuchewycza — naczelnego dowódcy UPA odpowiedzialnego za śmierć dziesiątek tysięcy Polaków! Jest to paradoks historii, że polskie dzieci muszą przekraczać każdego dnia próg szkoły, nad którym widnieje popiersie wroga Polaków. Ale polska dyplomacja w tej sprawie milczy.

Penetrowanie naszej historii i uważna analiza treści tablic umieszczonych na pomnikach budzą niepokojące refleksje. W miejscowości Nadolice Wielkie pod Wrocławiem, znajduje się niemiecki cmentarz wojskowy utworzony z inicjatywy Niemieckiego Związku Opieki nad grobami Wojennymi. „Park Pokoju", bo tak go nazwano, został otwarty z wielką pompą przy udziale polskich władz w październiku 2002 roku. Okazuje się, że pochowano tam ciała setek niemieckich zbrodniarzy wojennych, w tym esesmanów — najbardziej bestialskich katów Warszawy z brygady SS Oskara Dirlewangera, odpowiedzialnych za wymordowanie 1500 mieszkańców Woli podczas Powstania Warszawskiego. Spoczywają tam również żołnierze ukraińskiej dywizji SS Galizien. To ci, którzy na Wołyniu, w Hucie Pieniackiej zapędzili do drewnianego kościoła mieszkańców wsi, bestialsko ich zamordowali i spalili. Jak to się mogło stać, że oprawcy i zbrodniarze wojenni zostali uhonorowani przez polskich urzędników, którzy dali zgodę na ich pochówek w „Parku Pokoju"? Do tej pory nie usunięto marmurowych tablic upamiętniających osoby, które były członkami formacji SS. Żołnierze Waffen SS, która przez Trybunał Norymberski została uznana za organizację zbrodniczą, nie powinni być uwiecznieni na cmentarnych płytach w naszym kraju.

Dbałość o prawdę historyczną nie może być przypadkowa i wybiórcza!