OBSERVATORIUM BOGUSLAVIANUM: Okresowa analiza polskiej sceny politycznej.

 

Rzadko, bo tylko co pewien czas i nieregularnie, porywam się na amatorską ocenę polskiej sceny politycznej, której zbyt uważnie nie śledzę i którą – szczerze mówiąc - lekceważę, bo nie wierzę w jej suwerenność. Najogólniej mogę również powiedzieć, że „mojej” partii na tej scenie nie ma, i nie ma siły politycznej,  na którą chciałbym z przekonaniem głosować i do której bym innych namawiał. Od wielu dekad tzw. „środowisko narodowe”, z którego sam się politycznie  wywodzę, jest dla mnie wielkim rozczarowaniem i powodem do wstydu, o czym napiszę przy innej okazji. Tym niemniej, sama taka scena  polityczna istnieje i toczy się na niej gra, która ma dla Polski znaczenie i która wpływa na bieg spraw publicznych, a zatem zasługuje na możliwie uczciwą, choć zawsze tylko subiektywną, osobistą  ocenę. 

 Dominującą siłą na tej scenie, która stanie do wyborów (samorządowych, parlamentarnych, prezydenckich…), i która bez wątpienia kilka najbliższych razy je wygra - jest PiS. Z badania przeprowadzonego dla serwisu ciekaweliczby.pl   na panelu Ariadna wynika, że nawet gdyby wybory w Polsce były obowiązkowe (pod karą grzywny, jak np. w Belgii), a na scenie politycznej pojawiłyby się nowe ugrupowania polityczne, Prawo i Sprawiedliwość i tak zachowa pozycję lidera. Dopiero zjednoczony front wszystkich partii opozycyjnych byłby w stanie realnie zagrozić partii rządzącej. Ta hipotetyczna sytuacja oznacza, że wyborcy w Polsce – tak jak chyba wszędzie – są przede wszystkim motywowani negatywnie: zwykle lepiej wiedzą przeciw komu głosować, niż na kogo.  

Tymczasem  PiS wygra głównie dlatego, że nie ma z kim przegrać, bo „totalna opozycja” jest tak beznadziejna, skompromitowana i tak nikczemna zarazem, że lepiej, aby jej wcale nie było. Dla PiS-u taka opozycja to właściwie skarb, bo nawet jej zwalczać nie trzeba: im więcej się wymądrza, tym bardziej się pogrąża. Ale, mówiąc już bardziej rzeczowo i konkretnie, w moim przekonaniu PiS wygra wybory przede wszystkim dlatego, że ma trzy ważnie i mocne atuty swego programu, które potrafił wyeksponować i które się podobają większości Polaków.

Pierwszym z nich jest prospołeczna i prorodzinna polityka PiS-u, a zwłaszcza jego słynne 500+, która daje wiele dobroczynnych skutków, w tym zwłaszcza fundamentalny efekt demograficzny, który dla każdego narodu i państwa ma podstawowe znaczenie. Cokolwiek by o tym nie powiedzieć i coby tam opozycja nie gadała, to jest to konkret, o którym nikt inny wcześniej nie pomyślał i nie zaproponował,  a którym PiS skutecznie i na długo znokautował swych politycznych rywali,  m.in. odbierając  wieś PSL-owi. Trzeba jednak zauważyć, że chociaż nadal wysoko oceniany, argument ten zaczyna się już starzeć, co jest zjawiskiem naturalnym i powszechnie znanym: ludzie się szybko przyzwyczajają, że pewne przywileje, raz nadane, już im się potem należą, zapominają jak było przedtem i oczekują następnych. I tu jest dla PiS-u pułapka: jak już widzieliśmy na przykładzie 40 dni okupacji budynku Sejmu przez matki dzieci upośledzonych, roszczenia  ze strony różnych grup mających swoje potrzeby nie mają  granic ani końca, a przecież jest jasne, że wszystkich nie da się zaspokoić. Rząd wprawdzie nie uległ w sprawie niepełnosprawnych bardziej niż to było konieczne, ale składa hojne obietnice finansowego wspierania różnych grup z budżetu państwa, np. obiecując podwyżki rent i emerytur. W obliczu kolejnych wyborów  zapowiada obecnie kolejny program socjalny – 500+ dla emerytów, co po sukcesie „wersji dziecięcej” brzmi już poważnie i z pewnością umocni wyborcze,  a więc i władcze perspektywy PiS.

Drugim wielkim atutem w programie PiS-u jest walka z aferami i korupcją. Wiąże się ona z poprzednią kwestią – polityki społecznej - w tym sensie, że PiS inteligentnie przedstawia walkę z aferami jako źródło odzyskiwania i powiększania dochodów państwa, czyli jako źródło, z którego finansowana jest następnie polityka wspierania dzietności, rodzin i grup najbardziej potrzebujących. Walka ta jest również dobrą platformą zwalczania poprzedniej formacji i obnażania jej złodziejskiego, kompradorskiego charakteru. Szczególne miejsce  ma tu walka z „nadzwyczajną kastą”  bezczelnych, rozzuchwalonych  i bezkarnych sędziów, którzy obecnie prowadzą walkę z rządem knując przeciwko Polsce z Brukselą i nie tylko, kompromitując przy tym doszczętnie siebie i swoje „nadzwyczajne” środowisko. Mam wrażenie, że w społeczeństwie dokonała się już powszechna  rewizja stosunku do sędziów: prysnął  mit ich majestatu, wyszła na jaw moralna nędza i intelektualna małość: Tuleya, Gersdorf, Rzepliński, Żurek…. Dobrze w tej walce wypada Ziobro, którego uważam za najlepszego ze wszystkich ministrów obecnej ekipy. Jest odważny, wytrwały i konsekwentny. Bardzo dobrze prezentują się także pani Małgorzata Wassermann i Patryk Jaki w komisjach ds. prywatyzacji. Jako sukces w tym kontekście trzeba także odnotować ekstradycję  Dariusza Przywieczerskiego, z USA (chociaż dopiero po przedawnieniu): wprawdzie  wiadomo, że ani nic nie powie, ani tego co ukradł nie odda, ani  nawet krzywdy mu nie zrobią, ale propagandowo to jest to także punkt w kampanii wyborczej. W tym kontekście jednak konieczne jest dalsze akcentowanie walki z aferami i korupcją, a także konsekwentne poprawianie prawa,  reforma sądownictwa i uszczelnianie budżetu państwa. Ten front i ta walka nigdy nie ma prawa się skończyć.

Trzecim wielkim atutem PiS-u w odbiorze większości Polaków jest twarde i dość konsekwentne stanowisko wobec imigracji. Wiąże się ono z asertywną postawą wobec Angeli Merkel, Niemiec i w ogóle wobec Unii Europejskiej, która przez coraz większą liczbę Polaków jest postrzegana – i słusznie - jako struktura bez przyszłości. Wprawdzie w postawie rządzących można wyczuć, że i w tej sprawie miękną, ale też w całej Europie sprawa migrantów szybko traci na znaczeniu, a w innych państwach też pojawiło się zjawisko sprzeciwu i odrzucenia. Kto miał się tu wedrzeć, ten się wdarł i teraz troską tych „ofiar wojny syryjskiej” jest nie dać się stąd wyrzucić. Akurat tak szczęśliwie się składa, że  Polska jest z perspektywy takich „uchodźców”  krajem mało atrakcyjnym: zarobki i socjal są tu dużo gorsze niż np. w Niemczech lub Skandynawii, język dużo trudniejszy i mało przydatny w innych kontekstach, kraj w Trzecim Świecie mniej znany (bo nie miał kolonii), a niechęć wobec imigrantów jakby bardziej wyeksponowana. Do Polski nie warto więc przyjeżdżać. Nawet Ukraińcy, chociaż akurat nasz język dla nich większego problemu nie stanowi, też traktują Polskę jako etap na drodze do Niemiec i Kanady.

Te trzy wymienione wyżej i krótko omówione rozdziały programu PiS są w mojej ocenie kluczem do popularności  tej partii i z tych trzech powodów, najpierw odpowiednio wyeksponowanych w mediach w trakcie poprzedniej kampanii wyborczej, a następnie  realizowanych głównie w okresie premierowania pani Beaty Szydło, ale również obecnie, PiS ma zapewnione zwycięstwo również w najbliższych, a może i paru następnych wyborach. Są to bowiem potężne, bardzo konkretne  i nośne społecznie argumenty. Nie bez znaczenia jest i fakt, że głównym eksponentem tego programu jest premier Mateusz Morawiecki, młody, energiczny i robiący ogólnie dobre wrażenie na większości Polaków, również tych, którzy swą potrzebę nienawiści zaspokajają  na osobie zaiste mało sympatycznego Prezesa.

To tyle dla PiS-u plusów i pięćset-plusów. Niestety, istnieją jednak conajmniej dwa równie duże, a może nawet i większe minusy, czyli powody, dla których przynajmniej ja sam na PiS głosował nie będę. Są nimi:  po pierwsze polityka zagraniczna, a po drugie polityka historyczna PiS.  Wielu  ludzi sądzi, że te dziedziny nie mają takiego znaczenia jak wewnętrzne kwestie społeczno-gospodarcze, za które PiS jest powszechnie ceniony, ale  uważam, że nie mają racji. Weźmy politykę zagraniczną. Zoologiczna rusofobia, kolejne żałosne postacie ministrów tego resortu, bezwstydny serwilizm wobec Ameryki, a przede wszystkim zdumiewająca, karygodna uległość wobec Żydów i Ukraińców  to zjawiska, które przy pierwszym większym kryzysie zewnętrznym,  o który przecież nietrudno, mogą być dla Polski bardzo gorzko odczuwalne. Mówiąc najkrócej: chociaż prawie wszyscy sądzą, że najważniejszy jest dobrobyt i wszędzie chodzi o pieniądze,  to mądrzejsi wiedzą, że  zawsze najbardziej chodzi o bezpieczeństwo. To przecież dlatego przez tysiące lat ludzie budowali sobie warowne siedziby na szczytach obronnych wzgórz, choć nawet wodę i opał ciężej było tam wnosić. I zawsze obowiązuje jedna logika: przyjaciół trzeba mieć blisko, a wrogów daleko, a nie odwrotnie, tak jak to jest w przypadku Polski za rządów PiS-u. Postawę dwóch głównych obozów politycznych przed wojną można było streścić w koncepcjach sojuszy: „z Niemcami i Żydami przeciw Rosji” (Piłsudski), oraz „z Rosją przeciw Niemcom i Żydom” (Dmowski). Dzisiejsza koncepcja PiS-u to coś jakby „z Żydami przeciw Rosji i Niemcom”.  Nie wróżę jej przyszłości i bardzo się jej boję. Tym bardziej jeśli do tego dodamy sojusze „z rezunami przeciw Moskalom” oraz „z Węgrami (których lubię) przeciw Niemcom i Brukseli”. To jakaś zupełnie chora, aberracyjna polityka zagraniczna.

Jeśli zaś chodzi o politykę historyczną, która zresztą w poważnej części zahacza także o stosunki z Rosją, Ukrainą, Litwą, Niemcami, Żydami oraz dawnymi „sojusznikami” (Anglią i Francją) etc. i również poważnie je obciąża,  to PiS od początku porusza się w świecie dekomunizacyjnej paranoi. Prawdopodobnie z żądzy zemsty, czyli z powodu emocjonalnego i irracjonalnego, partia Kaczyńskiego toczy wojnę z cieniami  PRL i z przeszłością, stawiając na wzajemną wrogość i podziały między Polakami, choć od początku nowego ustroju była (a twierdzę, że nadal istnieje) historyczna możliwość wygaszenia sporów i przezwyciężenia uprzedzeń w imię budowania lepszego jutra Polski. To podpowiada i zwykły rozsądek („zgoda buduje, niezgoda rujnuje”), i  polska racja stanu (wrogów-ci przecie zawsze mamy dostatek…), i chrześcijańska etyka…  Mądra polityka historyczna polega na zgodnym zamykaniu rozdziałów przeszłości i otwierania drogi na przyszłość. Tymczasem PiS  okazał  się zwłaszcza pod tym względem partią moralnych kurdupli, zapiekłą, małostkową i mściwą, która nie potrafi  wznieść się ponad  swą małość, otwiera wciąż nowe fronty, podsyca stare konflikty i roi sobie triumf, który miałby polegać na fizycznej eksterminacji  rodaków myślących inaczej lub tylko „uwikłanych inaczej”,  którzy nie spali na styropianie i nie walczyli o zmianę ustroju,  ale przecież umieli i umieją pracować oraz być pożyteczni. Swoją polityką historyczną, polegającą na totalnej negacji okresu PRL, partia Kaczyńskiego upodabnia się do swojej obecnej „totalnej opozycji”  i wypada w niej tak samo głupio jak tamci na ulicy. Dlatego trudno się dziwić, że wielu myślących ludzi obserwując ten szkodliwy dla Polski spór dwóch głupich, małostkowych formacji, niegodnych przewodzić narodowi o takich tradycjach i takim potencjale,  patrzy w przyszłość z niepokojem i ze smutkiem. (BJ)