Druga z trzech części eseju o niewypłacalności Argentyny. Ciuciubabka z resztą wierzycieli.

 

Dziesięć lat temu Argentyna ogłosiła niewypłacalność. Sama ustaliła cenę (35% wartości) i tempo wykupu swoich długów i dotąd konsekwentnie już wykupiła 93% z pierwotnej sumy zadłużenia. U najbardziej upartych wierzycieli pozostały jeszcze roszczenia na sumę 6 mld $ i trwają manewry obu stron, aby postawić na swoim. Szczególnie naciskają dwa tzw. fundusze sępie Elliotta.

Ponieważ obligacje argentyńskie emitowano przeważnie w Nowym Jorku, a nie wg prawa argentyńskiego, co wtedy miało ułatwić ich sprzedaż inwestorom, a dla emitentów obniżyć odsetki, uparci wierzyciele mogą składać pozwy w USA. Argentyna grała nawet jakiś czas na zwłokę próbując dowodzić, że z pozwem przeciw niej mogą wystąpić tylko agenci, którzy dla niej obligacje emitowali, a nie ci, którzy je potem od nich kupili. Mimo, że była w tym pewna racja formalna, z biegiem lat sądy amerykańskie wydały setki orzeczeń na korzyść różnych kategorii wierzycieli, w tym zasądzając od rządu w Buenos Aires 3 mld $ na rzecz sępów z NML i EM.

Mając taki werdykt sądowy w ręce można starać się wyrwać zasądzoną kasę dłużnemu państwu, ale w praktyce nie jest to wcale takie łatwe. W odróżnieniu od przedsiębiorstw suwerenne państwo nie może ogłosić upadłości, a więc wierzyciele (i komornicy) nie mają ani przewidzianych ram prawnych dla swoich działań ani jasnej procedury bankructwa, która im windykację ułatwia. Pojawia się zatem problem jak od razu przekonać sąd, aby z zasądzonym długiem powiązał w orzeczeniu odpowiednie aktywa lub zgoła konkretnie zezwolił na ich zajęcie. Wiele z nich jest z góry chronionych przez prawo międzynarodowe, np. ambasady i ich majątek. Z kolei wszelkie aktywa o przeznaczeniu komercyjnym już z definicji  podlegają zajęciu, przynajmniej wg prawa amerykańskiego. No, ale tu otwiera się pole do popisu dla argentyńskich firm, banków i służb specjalnych aby taki majątek i transakcje, łącznie z informacjami na ich temat ukryć i uchronić przed windykatorami. Amerykański sędzia Thomas Griesa, który przewodniczył w Nowym Jorku bodaj większości rozpraw przeciw Argentynie, określił jej manewry jako ‘niemoralne’ bo zamieniające amerykańskie wyroki w ‘bezwartościowe świstki papieru’. Nawet i on musiał jednak przyznać, że Argentyna, jako suwerenne państwo, nie jest zwyczajną stroną procesu cywilnego. Orzekając ma on więc zwyczaj przypominać i uświadamiać powodom, że wprawdzie mają odtąd po swojej stronie prawo i werdykt sądu, ale stają przed trudniejszym zadaniem, bo mogą nie umieć znaleźć sposobu na jego wyegzekwowanie.

Zabawa w kotka i myszkę trwa, bo wierzyciele znalazłszy się już „w prawie” i z wyrokiem sądowym w ręku sięgają po coraz wymyślniejsze sposoby dochodzenia swych korzyści. Dla Elliotta, który jako firma agresywnie windykacyjna, już wielokrotnie ocierał się o granicę tego, co w tym zakresie dopuszcza prawo, jest to chleb powszedni, zresztą grubo posmarowany masłem. Firma ta śledzi i ściga głównie aktywa będące własnością banku centralnego Argentyny (Banco Central de la Republica Argentina, BCRA) powołując się na zasadę prawną ‘alter ego’. Według tej zasady BCRA to podmiot właściwy do dochodzenia należności od rządu Argentyny, ponieważ nie ma rozdzielenia między BCRA i rządem, który używa tego banku dla finansowania swoich projektów i spłacania wybranych wierzycieli. Sędzia Griesa zgadza się z tą argumentacją, a prawnicy różnią się teraz w opiniach co do tego, czy lipcowe orzeczenie nowojorskiego sądu apelacyjnego, o którym za chwilę, podważa tę zasadę czy nie. Jednym z celów, jakie namierzają sępy są fundusze BCRA zdeponowane w innych bankach centralnych. EM i NML osaczyły właśnie takie 105 mln $ w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku, ale tamtejszy sąd apelacyjny jak na razie zakazał ich zajęcia uznając, że są to fundusze o przeznaczeniu pozakomercyjnym i jako takie są spod windykacji wyłączone. Wygląda na to, że sprawa oprze się o trzecią instancję, czyli Sąd Najwyższy USA, gdzie dużo mogłoby zależeć od tego, czy poprowadzi ją sędzia Sonia Sotomayor (pochodzenia portorykańskiego) czy sędzia Elena Kagan (Żydówka z Nowego Jorku) .

Sądy amerykańskie szczególnie chętnie posługują się specjalnymi wezwaniami, które pod rygorem sankcji (subpoena) zobowiązują różne podmioty trzecie do dostarczania dowodów w toczonych postepowaniach. Prawnicy sępów uzyskali od sądów i rozesłali takie subpoenas do wszystkich banków i instytucji na świecie, o których wiedzą lub sądzą, że współpracują z Argentyną, aby ujawniły wszystkie szczegóły komercyjnych relacji z rządem w Buenos Aires i należne im z tego tytułu aktywa. Chcą w ten sposób wytropić nie tylko dalsze fundusze możliwe do zajęcia, ale też jakiekolwiek ślady transakcji typu komercyjnego, m.in. po to, aby móc podważyć status depozytów BCRA także w innych przypadkach. Uzyskali też ważne orzeczenie sądu najwyższego w Londynie, który na początku roku 2011 orzekł, że EM i NML mogą dochodzić takich należności występując przed sądami brytyjskimi tak jak w Ameryce. W prasie argentyńskiej pojawiły się głosy o światowym trójkącie żydowsko-amerykańsko-brytyjskim.

Fundusze sępie odnoszą także całkiem konkretne sukcesy. Udało się im wyrwać ok. 90 mln $ z nowojorskiego funduszu powierniczego, gdzie zdeponowano część udziałów sprywatyzowanego banku argentyńskiego. Wygarnęli też kilka milionów z konta w amerykańskiej filii innego banku, na które ministerstwo nauki z Buenos Aires przelało zapłatę za teleskopy dla obserwatorium astronomicznego Pierre Auger w Andach. Nie udało się im jednak, przynajmniej na razie, położyć łapy na argentyńskich udziałach w finansowaniu międzynarodowego satelity telekomunikacyjnego, ani na pieniądzach przelewanych jako zapłata za skroplony gaz ziemny (LNG) choć usilnie tego próbują. W przypadku gazu Argentynie wciąż udaje się płacić slalomem przez różne banki pośrednie, a w przypadku satelity trwa spór, na ile jest to dająca się wydzielić współwłasność Argentyny i na ile jest komercyjna.

Najśmielszym jak dotąd podejściem sępów pod spodziewaną zdobycz jest ich sięgnięcie do Banku Rozliczeń Międzynarodowych (Bank for International Settlements, BIS) w Bazylei. Prawnicy Elliota twierdzą, że BIS nadużył swego immunitetu pozwalając, aby w roku 2010 BCRA zdeponował w nim 80-90% swych rezerw zagranicznych obliczanych na 48 mld $. Pieniądze w BIS są chronione prawem międzynarodowym od wierzycielskiego zajęcia, ale normalnie inne banki centralne deponują tam tylko 3-5% swoich rezerw, bo oprocentowanie jest tam i marne i sztywne. BIS odpowiada na to, że ocena 80-90% jest grubo przesadzona (grossly overstated), ale nie ujawnia ile tego jest, choć nie zaprzecza, że BCRA zdeponował w BIS proporcjonalnie więcej niż inne banki centralne. Podobno prawnicy Elliotta z nowojorskiej kancelarii Greenberg Traurig LLP, chcąc przycisnąć BIS do ściany wręczyli wezwanie do ujawnienia dowodów publicznie, z zaskoczenia i w spektakularny sposób, na spotkaniu, na którym Jaime Caruana, dyrektor generalny BIS (Hiszpan z Walencji) przygotowywał się właśnie do wygłoszenia przemówienia. Jeśli wierzyć dziennikarzom dosłownie odjęło mu wtedy mowę.   

Sąd szwajcarski, przed który fundusze sępie wniosły swoją sprawę (bo Bazylea leży w Szwajcarii) w pierwszej instancji przychylił się do stanowiska powodów, ale sąd apelacyjny uchylił ten wyrok ze względów proceduralnych. Zaraz potem wkroczył szwajcarski Sąd Najwyższy potwierdzając, że depozyty BIS są w całości objęte immunitetem przed komornikami i prokuraturami, a sądom szwajcarskim nic do tego. Normalnie wypracowanie decyzji w takiej sprawie zajmuje kilka ładnych miesięcy, ale w tym przypadku trwało to tylko dwa tygodnie. Dla jednych jest to dowód, że zarówno ta sprawa, jak przede wszystkim natura zjawiska była już wcześniej rozpoznana, jeszcze przed procesem, dla drugich – że akurat w tej sprawie pojawiły się ważne naciski polityczne. Sam BIS wydał zresztą zaraz potem specjalne oświadczenie, w którym podkreślił, że gromadzenie depozytów z banków centralnych jest istotą jego biznesu, a ich gwarantowana nietykalność umożliwia mu działanie w interesie publicznym. Dodał, że banki centralne mają co do zasady prawo do ochrony przed zajęciami sądowymi i odrzucił argument, że to stawia je ponad prawem, wskazując że dochodzące swych wierzytelności strony mogą sięgnąć do arbitrażu (czego jednak nikt dotąd nie zrobił). Jest jednak dla wszystkich oczywiste, że BIS źle się czuje w roli adresu do odzysku długów, zwłaszcza z Trzeciego Świata, i że jest mu niewygodnie w kleszczach pomiędzy prawną logiką wierzycieli a polityczną logiką suwerennych państw członkowskich, które obsługuje.

Tymczasem sępy wcale nie zamierzają ustąpić i chcą tę niewygodę wykorzystać, bowiem sprawdzoną przez nich „strategią wydrzyka” jest  bezustanne nękanie depozytariuszy i powierników namierzonych pieniędzy. Elliott właśnie wniósł sprawę przeciw Szwajcarii do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, powołując się na Artykuł 6 Konwencji Praw człowieka, który gwarantuje wszystkim stronom prawo do uczciwego procesu przed sądem. Ponadto, pragnąc narobić Szwajcarom jeszcze większego smrodu w bankowym świecie NML i EM wystąpiły z pozwem przeciwko nieznanym na razie z nazwiska funkcjonariuszom BIS, oskarżając ich o pranie brudnych pieniędzy. Mimo to, akurat sprawa szwajcarska nie rokuje sępom  łatwego zwycięstwa, a oskarżenie oficjeli z BIS wygląda na mocno naciągane, skoro Elliott boi się nawet ujawnienia ich nazwisk w mediach, wiedząc że musiałby potem słono beknąć za zniesławienie. (cdn.)   

 

Bogusław Jeznach