OBSERVATORIUM BOGUSLAVIANUM: Osobowość prezydenta Emmanuela Macrona i popełniane przezeń błędy sprawiają, że jego poparcie w sondażach leci na łeb na szyję. Kogo wybrali sobie Francuzi?

 

Francuzi już chyba wiedzą, że głupio sobie wybrali. Głosowali przeciw Marynie, córce starego Le Pena, którą zohydziła im medialna nagonka, ale przede wszystkim chcieli odrzucić stare, znaczone karty, którymi od kilkudziesięciu lat grano we francuskiej polityce wierząc, że wyborcy zawsze brać będą z tej samej talii. Wybrali więc podrzuconego przez banksterów statystę z tylnej ławki. Obiecujący 39-latek zaraz po swoim zwycięstwie zdobył też parlamentarną większość dla swojej partii, której 15 miesięcy wcześniej jeszcze na scenie nie było, a potem zachwycił Francuzów tym, że nie dał sobie zmiażdżyć ręki Trumpowi i dość śmiało sobie poczynał z przywódcami innych państw, krytykując wiele z nich, w tym Polskę.

Tak było do lata. Po powrocie ze zbyt krótkich wakacji wszyscy ze zdziwieniem odkrywają, że ich polityczny „wunderkind” (Francuzi mówią: enfant prodige) spada w sondażach opinii publicznej szybciej niż którykolwiek z jego poprzedników w V republice. Po pierwszych 100 dniach na urzędzie pozytywne oceny Macrona spadły o 36%. Nawet François Hollande, jego nieszczęsny socjalistyczny poprzednik, poleciał w tym okresie tylko o dziesięć punktów. Biorąc pod uwagę fakt, że bezrobocie zaczęło spadać, a gospodarka w strefie euro wzrasta, ten gwałtowny spadek poparcia jest zadziwiający. Macron ma jeszcze przed sobą do przepchnięcia parę kontrowersyjnych ustaw i wkrótce narazi się dużo bardziej. Można spróbować to wyjaśnić siegając do charakteru jego zwycięstwa i odnosząc się do różnych rodzajów niezadowolenia.

W ramach francuskiego systemu wyborczego Macron dostał w drugiej turze aż 66% głosów. Było to jednak przede wszystkim głosowanie przeciwko Marine Le Pen a nie za Macronem. Jego solidna baza z pierwszej tury to tylko 24% głosów, czyli mniej niż u jego dwóch poprzedników Hollande’a i Sarkozy’ego, choć wyższy niż u Jacquesa Chiraca w roku 1995 i 2002. Te 24% pierwszych głosujących to nadal twardzi makroniści: 76% z nich dalej go popiera. Oceny Macrona spadły najbardziej wśród tych, którzy nie wybrali go w pierwszej turze, szczególnie po najbardziej lewej i najbardziej prawej stronie.

Pierwszym źródłem ich niezadowolenia jest jego wątpliwa taktyka polityczna. Macron zaprosił Donalda Trumpa do udziału w paradzie z okazji narodowego święta 14 lipca (Jour de la Bastille) w Paryżu. Początkowo wyglądało to na śmiałe zagranie: Francja ramie w ramię z Ameryką. Ale wyborcy chcą widzieć, co ich kraj na tym zyskał. Bo jednocześnie Macron publicznie upokorzył swojego - juz byłego - szefa armii, 60-letniego generała Pierre de Villiers, który krytykował plan cięć w budżecie obronnym. Słowami « je suis votre chef », (Jestem pańskim szefem), Macron uciął wszelka krytykę i dodał że « il n'est pas digne d'étaler certains débats sur la place publique » (nie przystoi publicznie podnosić niektórych debat) […] « Les engagements que je prends devant nos concitoyens et devant les armées, je sais les tenir. Et je n'ai à cet égard besoin de nulle pression et de nul commentaire ».(Wiem jak wykonywać swoje obowiązki wobec współobywateli i armii. Nie potrzebuję w tym względzie żadnych nacisków ani uwag). Jak zauważył Pierre Servent, ekspert wojskowy« c'est la première fois qu'un président de la République fait une déclaration aussi brutale vis-à-vis de son chef d'État-Major des armées » (jest to pierwszy raz gdy Prezydent Republiki tak brutalnie replikował swemu szefowi sił zbrojnych). Miało to pokazać „kto tu rządzi”, ale opinia publiczna jednoznacznie poparła w tym miejscu generała  de Villiers, który następnego dnia podał się do dymisji. Dziennik L’Express zauważył wtedy że « la opinion publique et la classe politique sont à l'unisson contre Macron » (opinia publiczna i klasa polityczna są zgodnie przeciw Macronowi). Jeszcze innym błędem było starania Macrona o skodyfikowanie oficjalnej roli francuskiej pierwszej damy. Sondaże i petycja online ujawniły, że jest to wśród Francuzów niepopularne, a w wydaniu Macrona wręcz groteskowe.

Być może Macron powinien swoje pomysły wytłumaczyć. Niewątpliwie uznał on, że istnieje większe niebezpieczeństwo w izolowaniu Ameryki i że oba kraje mogą potrzebować siebie nawzajem, na przykład w Syrii. Postanowił jednak kontynuować swą prezydencję w stylu „na Jowisza”: mówi publicznie niewiele, powierzając codzienną robotę swojemu rządowi. O ile Hollande plótł dziennikarzom co mu ślina na język przyniosła, to Macron zwykle odmawia rozmów z prasą. Staje się przez to wyniosły i arogancki. Pozostawia obrazy, aby mówiły same za siebie. Niektóre z nich stały się łatwymi celami do ośmieszenia, o co we Francji nietrudno, jak na przykład gdy odgrywał Toma Cruise’a w kombinezonie pilota lub kiedy zaśmiewał się wraz z Rihanną w Pałacu Elizejskim.

Ten rodzaj krytyki jest słuszny w polityce, ale drugi rodzaj wydaje się mniej poważny. Podczas specjalnej sesji parlamentarnej, która odbyła się w sierpniu, kiedy połowa Paryża wyjechała na Riwierę - niektórzy świeżo upieczeni posłowie z  partii Macrona La République en Marche (LRM) okazali się zupełnie surowi w swojej funkcji. Filmy krążące w mediach społecznościowych uchwyciły wiele kompromitujących wpadek procedury legislacyjnej. Opozycja skwapliwie wyraziła ubolewanie z powodu "niekompetencji" i "amatorszczyzny" partii rządzącej. Jednak „chaque débutant a le droit de faire des erreurs” (każdy początkujący ma prawo popełniać błędy) - wyjaśnił Gilles Le Gendre, wiceprzewodniczący grupy parlamentarnej LRM, wskazując, że mimo wszystko nowi parlamentariusze starają się o wiele gorliwiej niż ci z poprzedniej kadencji. Zauważył też, że w parlamentarnym barze spadły wydatki na alkohol.

Trzecia kategoria niezadowolenia jest najpoważniejsza: Macron okazuje się niepopularny za to, co robi w sferze społeczno-gospodarczej. Niektóre z jego planów obejmują niewygodne zmiany lub cięcia wydatków. Wiadomo, że ci, których one dotkną nie będą zadowoleni. Weźmy np. decyzję o sfinansowaniu ogólnej redukcji obciążeń od  wynagrodzeń, poprzez rozszerzenie społecznej bazy opodatkowania, co obejmie  emerytury; 64% osób powyżej 65 roku życia nie wyraża na nie zgody. Także propozycja zamrożenia płac w sektorze publicznym budzi protest 80% pracowników budżetówki.

Jako wierny adept liberalnej szkoły ekonomicznej i były – choć niezbyt doświadczony - bankier inwestycyjny, Macron wybiera cięcia budżetowe, a nie podnoszenie podatków jako sposób na złagodzenie deficytu w Unii Europejskiej w 2017 roku. Powtarza klasyczną mantrę liberałów, że mniejsze opodatkowanie pracy i biznesu ma pobudzić wzrost i tworzenie miejsc pracy. Jest to jednak łatwe do skrytykowania. Jean-Luc Mélenchon, lewicowiec, już określił  rząd Macrona jako „une caste arrogante avec préférence pour les riches” (arogancką kastę z preferencjami dla bogatych.).

Chodzi o to, czy malejąca popularność nie utrudni Macronowi rządzenia. Jego oceny są nadal znacznie powyżej katastrofalnych jednocyfrowych not, które zdyskwalifikowały Hollande’a. Prezydent wydaje się bezczelny, choć może to, co próbuje robić jest źle zrozumiane. Czeka go teraz trudny miesiąc, po tym, jak ujawni swoje plany reformy rynku pracy i zderzy się ze strajkami zaplanowanymi przez związki zawodowe na 12 września. Francuzi głosowali za Macrona, ponieważ chcieli zmiany. Może trzeba mu wymowniej przypomnieć, na czym polega zmiana.  Np. zamiast zawzięcie krytykować Polskę, mógłby posłuchać rady premier Beaty Szydło, która powiedziała: "Doradzam panu prezydentowi, aby zajął się sprawami swojego kraju, być może wtedy uda mu się osiągnąć takie same wyniki gospodarcze i taki sam poziom bezpieczeństwa swoich obywateli, jaki gwarantuje Polska". (BJ)