CO PISZĄ INNI: Jakub Korejba pisze o wielkiej roli Ławrowa w uregulowaniu kryzysu irańskiego.
Siergiej Ławrow znany jest w Rosji z tego, że jest najlepszym ministrem. A także z tego, iż nie wychyla się w polityce krajowej. Być może zakończone sukcesem negocjacje z Iranem powinny skłonić go do zmiany postępowania.
Oto bowiem na arenie międzynarodowej wyrósł mąż stanu, który jest nie tylko perfekcyjnie przygotowanym dyplomatą, sprawnym technicznie negocjatorem i po prostu miłym facetem, ale także politykiem wielkiego formatu. I jest to o tyle ciekawe, iż przez lata Ławrow oceniany był przez swoich vis-à-vis z Zachodu raczej jako sprawny wykonawca raczej niż genialny strateg i kreator polityki. Wśród luminarzy światowej polityki panowała opinia, iż rosyjski MSZ stanowi aparat wykonywania dyrektyw wymyślonych w „prawdziwym" ośrodku rosyjskiej władzy, to jest na Kremlu. Lecz oto okazało się właśnie, iż w sytuacji pogłębiającego się kryzysu w niemal wszystkich dziedzinach współpracy — politycznej, strategicznej, gospodarczej, kulturalnej, intelektualnej — Ławrow stał się dla Zachodu człowiekiem niezbędnym, bez którego osiągnięcie kompromisu z Iranem byłoby całkowicie wykluczone.
Podczas wielomiesięcznych, żmudnych negocjacji, rosyjski minister pokazał, iż może, chce i umie dogadać się z Zachodem w imieniu swojego kraju nawet w najbardziej delikatnych i ryzykownych kwestiach, w imię globalnego bezpieczeństwa i dobra wspólnego. Jego postawa zasługuje na wdzięczność i szacunek, tym bardziej, im większe były naciski na zrobienie Zachodowi na złość i negocjowanie w złej wierze: wbrew zachodnim rządom i wielkim koncernom, Rosja bowiem niewiele na irańskim dealu zyska, a nawet może sporo stracić. Porozumienie z Iranem niesie dla niej sporo kłopotów: utrata pozycji jedynego mocarstwa utrzymującego polityczny dialog z Teheranem, uprzywilejowany dostęp do irańskich kontraktów, spadek cen ropy i problemy z sojusznikami w świecie arabskim — wszystko to powoduje, iż wiedeńska umowa przysporzy rosyjskim politykom i dyplomatom wiele dodatkowej roboty. Z drugiej strony, oparte na egoistycznym przekonaniu o wyższości interesu własnego nad dobrem wspólnym cyniczne negocjowanie w złej wierze, mogłoby przynieść Rosji wymierne korzyści: osłabić autorytet Zachodu, storpedować wysiłki Obamy wykreowania na odchodne jakiegokolwiek sukcesu międzynarodowego, zwiększyć napięcie w regionie i zrobić grunt dla polityki „dziel i rządź", uczynić z Iranu rosyjsko — chińskie kondominium, zablokować kontrakty naftowe i gazowe i grać na zwyżkę cen ropy — oczywiste plusy pozostawienia kwestii irańskiej na globalnym porządku dnia można mnożyć.
A jednak Siergiej Ławrow i jego zwierzchnicy zdecydowali się zagrać do tej samej bramki, co partnerzy z Zachodu i odblokować Iran dając mu szansę wyjścia na arenę międzynarodową a jego obywatelom upragnioną perspektywę rozwoju i uniknięcia niechybnie nadciągającego kryzysu gospodarczego. I to pomimo toczonej w kontekście wydarzeń na Ukrainie bezpardonowej wojny propagandowej i zmasowanych prób de-legitymizacji rosyjskich interesów: po takiej serii afrontów, jakiej doświadczyła Rosja, jej władze i Ławrow osobiście, właściwie każdy polityk obróciłby się na pięcie dając do zrozumienia, iż nie będzie siedział przy jednym stole z krzykaczami, prowokatorami i kłamcami, a tym bardziej podpisywał z nimi wspólnych dokumentów, wypełnienie których zależy przecież od wzajemnego zaufania, którego w stosunkach Rosji z USA i UE zostały już przecież tylko śladowe ilości.
Majstersztyk szefa rosyjskiej dyplomacji i jego rosnącą pozycję wewnątrz gremiów decyzyjnych podkreśla także i fakt, iż doprowadzenie do nuklearnego kompromisu i odblokowanie Iranu spotkało się w Rosji z twarda opozycją wpływowych kręgów (przede wszystkim przedstawicieli wojska i służb specjalnych) przekonanych o konieczności utrzymywania pryncypialnie twardej pozycji wobec Zachodu, a więc wykluczających chodzenie Waszyngtonowi i Brukseli na rękę do czasu ustania antyrosyjskich prowokacji na Ukrainie i w innych krajach byłego ZSRR. Jest tajemnicą Siergieja Wiktorowicza, jak udało mu się przekonać Prezydenta i rząd, aby nie słuchać generałów i wykonać wobec społeczności międzynarodowej szlachetny gest poświęcenia. Trudno bowiem oczekiwać, iż ktokolwiek, może poza irańskim społeczeństwem, kiedykolwiek powie Rosji za jej inicjatywę zwykłe ludzkie „dziękuję" lub tym bardziej odwdzięczy się w sposób materialnie wymierny.
Ławrow dokonał więc tego, co wielu zrażonych do Zachodu polityków i zwykłych ludzi w jego kraju może ocenić jako taktyczną porażkę: Rosja ustąpiła bowiem tam gdzie wcale nie musiała, pozbywając się „za darmo" mocnej karty przetargowej, którą można byłoby kiedyś wymienić w zamian za konkretne korzyści. Kunszt gospodarza placu Smoleńskiego polega jednak na tym, iż w przeciwieństwie do wielu tyleż głośnych co krótkowzrocznych specjalistów od interpretacji rosyjskich interesów narodowych, ma on dar głębokiego strategicznego myślenia, oparty na doskonałej znajomości mechaniki współczesnych stosunków międzynarodowych. Oto bowiem Ławrow nie tylko pokazał, iż Rosja jest absolutnie niezbędnym elementem każdej geopolitycznej układanki i składnikiem lekarstwa na dowolny światowy problem, ale także i konstruktywnym, życzliwym i wiarygodnym partnerem, gotowym do daleko idących kompromisów w imię najbardziej podstawowych wspólnych celów ludzkości, takich jak pokój, współpraca, dobrobyt i wiara w lepsze jutro.
Tym samym, Ławrow, a wraz z nim cała Rosja zadali kłam wylewającym się z zachodnich mediów i ust polityków tezom o rzekomej „odmienności" rosyjskiej tożsamości międzynarodowej i „naturalnej sprzeczności" interesów tego kraju z celami i zasadami funkcjonowania światowej społeczności. Dokonał on więc tego, co od co najmniej półtora roku (a w gruncie rzeczy od wielu dziesięcioleci) starali się udowodnić wszyscy rosyjscy politycy: zneutralizował argumenty wrogiej wobec Rosji propagandy i stworzył platformę do konstruktywnego dialogu. Jeżeli bowiem udało się porozumieć w kwestii tak politycznie delikatnej i technicznie skomplikowanej jak problem irański, to przy całym szacunku do naszego wspólnego sąsiada znad Dniepru, kwestia uregulowania kryzysu ukraińskiego jest dla dyplomatów światowych mocarstw przysłowiową pestką. Nie chodzi w niej bowiem o brak możliwości uregulowania spraw trudnych, ale o wynikający z braku zaufania deficyt woli politycznej do ich ustalenia i wdrożenia. A ten, został przez Siergieja Ławrowa w znacznym stopniu zniwelowany.
Zasługi szefa rosyjskiej dyplomacji dla społeczności międzynarodowej i własnego kraju można by prezentować jeszcze długo. Przez lata swojego ministrowania i zwłaszcza w ostatnim okresie Ławrow udowodnił, iż w panteonie rosyjskich dyplomatów stoi w jednym szeregu z feldmarszałkiem Potiomkinem i księciem Gorczakowem mając zapewnione miejsce w ojczystych i zagranicznych podręcznikach historii. Najbardziej interesującym pytaniem jest jednak kwestia tego, czy zbudowany w służbie zagranicznej potencjał i autorytet znajdzie przełożenie na sprawy krajowe. Nie ma bowiem wątpliwości, iż Rosja potrzebuje dziś śmiałych wizjonerów, doświadczonych strategów i sprawnych reformatorów. Być może więc na naszych oczach rozwiązał się właśnie „problem 2018 roku"? Jak mawiają Rosjanie, „pażywiom, uwidim".
"Siergiej Ławrow znany jest w Rosji z tego, że jest najlepszym ministrem. "
- w Rosji nikt nie jest "najlepszym ministrem", ponieważ w Rosji każdy minister jest najlepszy - w swojej branży. Po co porównywać jabłka z gruszkami?
"A także z tego, iż nie wychyla się w polityce krajowej. "
- a dlaczego miałby to robić? Jeżeli Siergiej Ławrow jest ministrem spraw zagranicznych, to przecież nie będzie wchodził w kompetencje ministra spraw wewnętrznych.
"Być może zakończone sukcesem negocjacje z Iranem powinny skłonić go do zmiany postępowania.
- no jak to? czyżby Pan Ławrow miał się sam przemianować na prezydenta i ustanowić samodzierżawie?
ZSRR/Rosja nie miało nigdy i nie ma polityków nieprzygotowanych. Nawet Jelcyn był przygotowany, acz na demontaż kraju.
"I jest to o tyle ciekawe, iż przez lata Ławrow oceniany był przez swoich vis-à-vis z Zachodu raczej jako sprawny wykonawca raczej niż genialny strateg i kreator polityki."
- kto to taki jest na zachodzie, kto byłby w stanie ocenić geniusz Pana Ławrowa? "Kreator polityki"??? minister spraw zagranicznych nie jest od kreowania polityki. Od tego jest prezydent i premier.
"Wśród luminarzy światowej polityki panowała opinia, iż rosyjski MSZ stanowi aparat wykonywania dyrektyw wymyślonych w „prawdziwym" ośrodku rosyjskiej władzy, to jest na Kremlu. Lecz oto okazało się właśnie, iż w sytuacji pogłębiającego się kryzysu w niemal wszystkich dziedzinach współpracy — politycznej, strategicznej, gospodarczej, kulturalnej, intelektualnej — Ławrow stał się dla Zachodu człowiekiem niezbędnym, bez którego osiągnięcie kompromisu z Iranem byłoby całkowicie wykluczone."
- oznaczało by to, że Pan Ławrow prowadzi swoją, prywatną politykę i w dodatku sprzeczną z interesami Rosji. To nie byłby żaden dyplomata, ale zdrajca.
"Podczas wielomiesięcznych, żmudnych negocjacji, rosyjski minister pokazał, iż może, chce i umie dogadać się z Zachodem w imieniu swojego kraju "
- no więc jak? prowadzi swoją politykę Pan Ławrow czy jednak nie?
"Jego postawa zasługuje na wdzięczność i szacunek, tym bardziej, im większe były naciski na zrobienie Zachodowi na złość i negocjowanie w złej wierze"
- co to były za naciski? czyżby Prezydent Putin naciskał Pana Ławrowa, by ten "zrobił zachodowi na złość"? i co? i Pan Ławrow zlekceważył naciski Prezydenta Rosji i zawarł porozumienie według własnego uznania, a nie rosyjskiej racji stanu?
"Rosja bowiem niewiele na irańskim dealu zyska, a nawet może sporo stracić."
- czyli co??? czyżby Pan Ławrow działał na szkodę Rosji? No to jak można go uznawać za dobrego polityka, jeżeli wówczas byłby tylko zdrajcą?
"spadek cen ropy i problemy z sojusznikami w świecie arabskim — wszystko to powoduje, iż wiedeńska umowa przysporzy rosyjskim politykom i dyplomatom wiele dodatkowej roboty. "
- ceny ropy się ustabilizowały, a z sojusznikami w świecie arabskim akurat Rosja się dogaduje. Poza tym zarówno polityk jak i dyplomata ma wyłącznie "wiele dodatkowej roboty", bo gdyby jej nie miał, nie byłby ani politykiem ani dyplomatą.
" Z drugiej strony, oparte na egoistycznym przekonaniu o wyższości interesu własnego nad dobrem wspólnym cyniczne negocjowanie w złej wierze, mogłoby przynieść Rosji wymierne korzyści:"
- a kto ma takie przekonanie? przecież nie Rosja, a zachód, zgniły i śmierdzący! O jakim dobru wspólnym mówił kiedykolwiek zachód? Cyniczne negocjowanie w złej wierze??? Tak może negocjować ussa, ale nie Rosja. W Rosji są normalni ludzie.
"osłabić autorytet Zachodu, storpedować wysiłki Obamy wykreowania na odchodne jakiegokolwiek sukcesu międzynarodowego, zwiększyć napięcie w regionie i zrobić grunt dla polityki „dziel i rządź","
- a to paradne! czyli niejaki obama miałby chcieć szerzyć dobro na świecie? Wysiłki obamy polegają głównie na rozniecaniu coraz to nowych ognisk wojny.
"Nie ma bowiem wątpliwości, iż Rosja potrzebuje dziś śmiałych wizjonerów, doświadczonych strategów i sprawnych reformatorów. "
- i co to takiego miałby zobaczyć ten rosyjski wizjoner? Strategów Rosja ma i dziś doskonałych. A reformatorów? Panie uchowaj!!! już zachód Rosję reformował tak, że ludzie umierali z głodu piętnaście lat temu.
Pan Korejba kasę jak widać wziął, ale lekcji nie odrobił. Nie sądzę, by ktoś dał się nabrać na to jego polityczne odwracanie kota ogonem. Bez polotu te korejobwe zachwyty nad zgniłym i śmierdzącym zachodem.
Daruję sobie odniesienie się do reszty tekstu, bo jest to praktycznie to samo co na początku, acz ubrane w inne słowa.
Co do jednego jest wszakże zgoda: Pan Siergiej Ławrow to prawdziwy Dyplomata, bez wątpienia.
Natomiast zachód jest zwyczajnie za głupi na to, by uczyć się od mądrych Rosjan.
Nasz, były już minister spraw zagranicznych, też przejdzie do historii. Studenci "dyplomacji" będą się uczyć, co Polak potrafi i co ludzkość zawdziecza min. Sikorskiemu. Jego działalność dot Ukrainy jest kwitesensją dyplomacji polskiej.
12 lipca 1934 roku – utworzono w Berezie Kartuskiej więzienie tzw. Miejsce Odosobnienia, które było przeznaczone głównie dla przeciwników politycznych Sanacji. Przetrzymywano w nim m.in. komunistów, endeków, ludowców a także nacjonalistów ukraińskich. Niektórzy historycy uważają, że Bereza była obozem koncentracyjnym. Nawet przedwojenna prorządowa prasowa używała tego terminu.
Obóz mieścił się w budynku dawnych carskich koszar i został utworzony na mocy rozporządzeniem prezydenta Ignacego Mościckiego z dnia 17 czerwca 1934 roku[1]. Pomysłodawcą jego powstania był premier Leon Kozłowski, który przekonał do swych racji Marszałka Piłsudskiego. Bezpośrednim impulsem, który skłonił ówczesnego Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych do zgody na utworzenie obozu, było zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, który zginął z ręki ukraińskiego nacjonalisty z OUN Hryhorija Maciejki
Gazeta Polska, organ prasowy Sanacji, pisała w wydaniu z 19 czerwca 1934 roku:
„(…) Wiemy co natomiast musi być w Polsce, bo my tak chcemy. Musi być porządek. Musi być powaga i będzie. Obozy koncentracyjne. Tak. Dlaczego? Dlatego, że widać owych osiem lat pracy nad wielkością Polski, osiem lat przykładu i osiem lat osiągnięć, osiem lat krzepnięcia – nie wystarczyło dla wszystkich (…)”
Głównym organizatorem obozu był Wacław Kostek-Biernacki, były członek PPS, żołnierz Legii Cudzoziemskiej i pułkownik Wojska Polskiego. W końcu wojewoda poleski, któremu podlegał obóz. Biernacki właściwie kierował pracami obozu, osobiście przeprowadzał inspekcje, własnoręcznie wykonywał kary cielesne i stworzył niezwykle rygorystyczne przepisy dotyczące życia codziennego za drutami.
Pierwsi więźniowie trafili do obozu 6 lipca 1934 roku. Byli to członkowie opozycji, endecy (ND) z Krakowa, Antoni Grębosz i Bolesław Świderski. Zaraz po nich znaleźli się tam działacze nielegalnych lub zdelegalizowanych przez rządy sanacyjne Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Komunistycznej Partii Polski (KPP), czy Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR).
Jednak wkrótce osadzeni zostali członkowie partii opozycyjnych Stronnictwa Ludowego (SL) Wincentego Witosa, Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), z której wywodził się Piłsudski, a nawet niezależni dziennikarze i publicyści, jak Stanisław Cat-Mackiewicz, który został osadzony za krytykę polityki zagranicznej państwa.
Aby znaleźć się w obozie wystarczyła decyzja administracyjna podejmowana przez ministra spraw wewnętrznych na wniosek wojewody. Osadzeni automatycznie byli skazywani na 3 miesiące pobytu w obozie bez prawa apelacji. Po 3 miesiącach władze mogły przedłużyć pobyt osadzonego o kolejne 3 miesiące. Choć są też znane przypadki rocznych pobytów w odosobnieniu.
Początkowo w Berezie Kartuskiej pracowało niewielu, bo zaledwie kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji, przed wybuchem II wojny te liczbę zwiększono do 300, gdyż przewidywano, że obóz stanie się obozem dla internowanych i potrzebny będzie liczniejszy personel. Osoba, która miała być umieszczona w Berezie, była zatrzymana w ciągu 48 godzin od momentu podjęcia decyzji o jej odosobnieniu przez policję, której zadaniem było także dostarczenie tej osoby do miejsca odosobnienia.
Więzień był przekazywany przed bramą personelowi obozu, a policjant dostarczający więźnia otrzymywał przy bramie potwierdzenie dostarczenia. Taki proceder sprawiał, że żaden z dostarczających więźniów policjantów nie wszedł na teren obozu. Po zarejestrowaniu, więźniów wielokrotnie przetrzymywano w areszcie blokowym, dopiero potem wysyłano ich do cel aresztanckich.
Trzeba pamiętać, że cele aresztanckie były przepełnione, panował tam okropny zaduch i smród. Betonowe posadzki cel polewano zimną wodą aby więźniowie nie mogli usiąść ani się położyć, bo w celach było 15 miejsc leżących, ale nawet 70 osadzonych na detencji. Nie było w celach ani stołów ani taboretów. Więźniowie zwolnieni z Berezy często mieli zaburzenia psychiczne, epilepsje, psychozy, szybko umierali, co może wskazywać tak na wyniszczenie jak i na podtruwanie.
Każdy nowy więzień miał zakładaną swoją kartę personalną, która była następnie umieszczana w archiwum obozowym. W karcie znajdowały się: imiona i nazwisko zatrzymanego, imiona rodziców, wyznanie, datę i miejsce urodzenia, zawód, miejsce zamieszkania oraz obywatelstwo. Zaznaczano przyczynę umieszczenia w obozie, inną działalność, za którą umieszczony był karany oraz datę umieszczenia w obozie i datę zwolnienia (planowanego lub rzeczywistego).
Zaraz po przybyciu do obozu więzień był kierowany do komendanta obozu, potem przeprowadzana była rewizja, konfiskowano na czas pobytu w obozie większość przedmiotów osobistych. Nie był ten obóz w Berezie miejscem masowej zagłady, jakimi była większość obozów hitlerowskich, ale był ośrodkiem wyrafinowanego terroru, przy pomocy bezprzykładnego bicia, katorżniczej pracy, ćwiczeń fizycznych przekraczających siły człowieka, nieustannego maltretowania tak pod względem fizycznym, jak i moralnym – to jest całkiem pewne[2][3][6].
Historycy dowiedli, że większość, 80-90 procent więźniów przetrzymywanych w Berezie stanowili komuniści i socjaliści różnych narodowości. Z początkiem 1938 roku osadzono w Berezie Kartuskiej na politycznej detencji ponad 4,5 tysiąca Ukraińskich nacjonalistów, co wskazuje, że obóz rozbudowywano. Od wiosny 1939 roku zaczęto osadzać w obozie również kobiety. We wrześniu 1939 roku w obozie przebywało 7 tysięcy internowanych na rządowej detencji: 4,5 tysiąca Ukraińców i 2 tysiące Niemców, w tym wszystkim 360 kobiet.
Byli wśród uwięzionych także kryminaliści, nie tylko komuniści i socjaliści czy skrajni, radykalni narodowcy i ukraińscy nacjonaliści. Wszystko to świadczy o faktycznie bardzo dużej pojemności obozu i daje podstawy do podejrzeń, że liczba więźniów z lat poprzednich była zaniżana, a oficjalne raporty podawały tylko np. liczbę tych co ich zwolniono czy zwerbowano do współpracy lub byli niegroźni dla ustroju sanacji, podczas gdy reszta formalnie „zaginionych” mogła być zabijana i grzebana w okolicy[4][5]. Problemem jest to, że o Berezie Polacy wiedzą tyle, co Rosjanie o Katyniu, czyli prawie nic.
Ten rozdział o organizacji obozu został opracowany głównie na podstawie raportu komisji powołanej w związku z wynikami kampanii wojennej z 1939 roku, pod kierownictwem prof. Bohdana Winiarskiego, która w 1940 na emigracji zajmowała się między innymi przypadkami łamania praw człowieka przez rządy sanacji w Polsce. Liczebność jednorazowo osadzonych w Berezie wahała się od 100 na początku do ponad 600 więźniów w rozkwicie łagru. Przy trzech miesiącach pobytu to od 400 do 1200 osób rocznie, ale wielu wracało ponownie. Numery, które otrzymywali przybyli w 1939, zbliżały się do 3000, ale nie wiadomo czy to rzeczywiście była numeracja od początku istnienia obozu.
W 1936 było wedle oficjalnych danych 369 osadzonych, w tym 342 uznanych za komunistów. W całym okresie istnienia Berezy można się doliczyć 71 narodowców z imienia i nazwiska. Żydów wysyłano do Berezy przede wszystkim za rzekome nadużycia finansowe, w tym za niepłacenie podatków. W ostatnim okresie wysyłano tam też Niemców. Do Berezy trafiali ci, których z braku dowodów winy nie można było postawić przed sądem. Groźba wysłania do Berezy była też formą wymuszania zachowań korzystnych dla władz. Niektórzy badacze uważają te dane za zaniżone. W jednej izbie czyli celi znajdowało się około trzydziestu więźniów.
Przybywający, po wstępnych formalnościach, w czasie których obrzucano ich wyzwiskami, pobierano im odciski palców, kierowani byli do izby przejściowej na kwarantannę, która trwała 3 dni. Izba przejściowa była nieumeblowana, okna do połowy były zabite dyktą, a górne były otwarte, przez co w zimie panowała tam zawsze temperatura poniżej zera. Podłoga była betonowa. Przez cały dzień więźniowie musieli stać zwróceni twarzami do ściany. W nocy mogli położyć się bez przykrycia na betonowej podłodze, jednak co pół godziny policjant budził osadzonych, każąc im wstawać, stawać pod ścianą w szeregu, odliczać, biegać, padać, skakać. Po tym więźniowie mogli znowu położyć się na pół godziny. Jakiekolwiek uchybienie w postawie, które dowolnie oceniał policjant, powodowało natychmiastowe bicie pałką. Zresztą w izbie tej bito więźniów stale bez jakiegokolwiek powodu oraz masakrowano ich do krwi[7].
Gimnastykę prowadzili policjanci lub „instruktorzy” rekrutujący się z więźniów kryminalnych. Chcąc się zasłużyć, byli często okrutniejsi niż sami policjanci. Była ona jednym z największych udręczeń zarówno ze względu na długotrwałość (siedem godzin dla tych, których nie kierowano do pracy, i brak przerw), jak i prowadzenie jej systemem karnych ćwiczeń wojskowych, stosując ciągle komendy »padnij«, »czołgaj się«, urządzając całe godziny biegów itd. Celem tych ćwiczeń było osiągnięcie największego zamęczenia i udręczenia więźnia. Spośród „ćwiczących” wybierano specjalną grupę, ironicznie nazywaną „podchorążówką”[8].
Kierowano do niej opornych tych, których policjanci uznali za opornych i nowo przybyłych. Grupa ta ćwiczyła albo na sali służącej w lecie za pracownię betoniarską gdzie każde poruszenie podnosiło z podłogi tumany betonowego kurzu leżącego grubą warstwą do 5 cm i powodowało duże trudności w oddychaniu lub za rogiem bloku mieszkalnego, w miejscu, gdzie z ustępów wypływała uryna, rozlewając się w wielkie kałuże. W dniach odwilży ćwiczono tam czołganie się. Więźniowie musieli poruszać się biegiem. Nie wolno im było ze sobą rozmawiać. Policjanci zwracali się do nich obraźliwe. Palenie było zabronione.
Torturą było nawet wypróżnianie się w tym obozie koncentracyjnym zwanym miejscem odosobnienia. Tę czynność fizjologiczną można było załatwić tylko raz na dobę, rano po obudzeniu. Zatem 20 ludzi stawało w pokoju z betonową podłogą i na komendę każdy z nich miał obowiązek rozpiąć się, załatwić się i zapiąć się w ciągu kilkunastu sekund, co było oczywiście czasem niewystarczającym, wobec czego ludzie stale chodzili z niewypróżnionymi żołądkami, co było dolegliwe szczególnie przy kilkugodzinnej gimnastyce. Konieczność trzymania moczu i kału powodowała awarie za które okrutnie bito, a i taki ubrudzony moczem czy kałem śmierdział wszystkim, nie mógł się wyprać[9].
Do prac obozu więziennego należało czyszczenie ustępów dokonywane małą szmatką, a więc w praktyce gołymi rękami. Przed posiłkiem nie pozwalano umyć rąk ubrudzonych kałem. Za najbardziej uciążliwą pracę uznawano pompowanie wody, które odbywało się przy użyciu kieratu. Orczyki były tak przymocowane, że więźniowie musieli pracować w głębokim pochyleniu. Kazano wykonywać również prace całkowicie bezsensowne jak kopanie i zasypywanie rowów, przenoszenie ciężkich kamieni z jednego miejsca na drugie miejsce, a po skończeniu w odwrotną stronę. Wieźniów poganiano i batożono, bito pałkami gdy zasłabli i zwolnili pracę[10]..
Pobudka była o 4 rano, pół godziny później śniadanie (niesłodzona kawa zbożowa lub żur i 400 gramów czarnego chleba na cały dzień. O 6.30 rozpoczynała się „praca” lub „gimnastyka”, które trwały do godziny 11. Obiad podawano o 12, składał się z gorącego płynu bez tłuszczu i porcji ziemniaków. Po obiedzie kontynuowano zajęcia. Kolację podawano o godzinie 17 i składała się z niesłodzonej kawy zbożowej lub żuru. Przygotowania do snu zarządzano o 18.30. Racje żywnościowe były niewystarczające, więźniowie obozu Berezy pozostawali wiecznie głodni, a nie zezwalano na paczki od rodzin. Nie było widzeń z rodziną.
Osadzeni przebywali w obozie we własnych ubraniach, które bardzo szybko niszczyły się, i z braku możliwości prania i czyszczenia okropnie śmierdziały, powodując dodatkowy dyskomfort w postaci smrodu z przepocenia i niemycia. W nocy przeprowadzano tak zwane rewizje, w czasie których wszyscy więźniowie musieli się rozebrać do naga i przejść przez korytarz biegiem do jednej z sal. W czasie przechodzenia byli bici pałkami. W tym czasie kipiszowano ich cele czyli dokonywano rewizji pomieszczeń. Rzeczy osobistych oprócz ubrania nie posiadali.
Istniała możliwość szybszego niż po trzech miesiącach opuszczenia obozu pod warunkiem podpisania tzw. deklaracji lojalności czyli „lojalki” wobec sanacji. Wiele osób, które podpisały tą deklarację, po opuszczeniu obozu kontynuowało działalność polityczną, za co z powrotem były umieszczane w obozie[11].
Po 1938 roku wprowadzono nową deklarację, która zakładała, że, aby zostać zwolnionym z odbywania kary, należy złożyć szczegółowe i zweryfikowane zeznania dotyczące dotychczasowej działalności oraz wyrazić zgodę na penetrację środowiska, w którym się dotychczas działało. Inna drogą do wcześniejszego opuszczenia obozu było uzyskanie zgody na zwolnienie ze strony MSW, wydawanej na podstawie próśb rodziny czy współpracowników uwięzionego. Teraz już wiemy skąd areszt wydobywczo- śledczy na 3 miesiące, tyle, że przdłużany, jak dotąd w Polsce nawet do 5-7 lat w praktyce śledczej.
Jedynym dniem wolnym od pracy była niedziela. Tylko wtedy więźniowie mogli pisać listy do rodzin, ale były ostro cenzurowane i często niszczone. W niedzielę odbywało się także religijne nabożeństwo rzymskokatolickie, można było korzystać z biblioteki, w której znajdowały się wszystkie dzieła wodza Józefa Piłsudskiego, mówiące m. in. o taktyce wojennej. Istniał okrutny przymus uczestniczenia w niedzielnych mszach w obrządku rzymskokatolickim, mimo że większość więźniów była grekokatolikami bądź ateistami. Sporo więźniów sanacyjnego „dołka” było także wyznania mojżeszowego. Wszyscy musieli poświęcić co najmniej pół godziny tygodniowo na propagandową lekturę, np. „Pism” wodza Piłsudskiego. Tak uczono trzech wartości sanacji: Bóg, Honor, Ojczyzna.
Najbardziej bodaj znani więźniowie Berezy, to autorzy wspomnień- Edward Wreciona i Władysław Makar, a także Osyp Kohut, poseł na sejm 1928-1930 czy Arseniusz Ryczyński, lekarz z Wołynia. We wrześniu 1939 roku, kiedy Bereza przestała istnieć, na 7 tysięcy więźniów ponad połowę stanowili Ukraińcy. Może to świadczyć o kondycji stosunków polsko- ukraińskich w tym okresie. Obóz owiany był tajemnicą, a publiczne opowiadanie o nim przez byłych więźniów mogło skończyć się powrotem do Berezy i „specjalnym traktowaniem” oznaczającym uśmiercenie. Stanisław Cat Mackiewicz, były łagiernik używa wobec Berezy określenia „ogród tortur”.
Więźniowie z najcięższych więzień w Polsce mówili, że wolą tam siedzieć rok, niż w Berezie Kartuskiej miesiąc, a przecież w Berezie nikt na prawdę nie wiedział ani za co siedzi, i jak długo będzie jeszcze siedział. W Berezie było mnóstwo ludzi kompletnie niewinnych, tak samo wśród kryminalnych jak politycznych, wystarczała zemsta jakiegoś przodownika policyjnego lub pisarza gminnego, aby osadzić kogoś w Berezie. Członkowie Stronnictwa Narodowego porównywali do Berezy nawet słynną Bastylię, więzienie dla przestępców politycznych i osób niewygodnych dla państwa z okresu Francji Burbonów.
Złą sławę w pamięci więźniów pozostawiali zwłaszcza posterunkowi Mieczysław Sitek – podczas wojny w Policji Polskiej w Generalnej Guberni, Mieczysław Markowski – stracony w Miednoje i starszy przodownik Szymborski. Wielu funkcjonariuszy i oprawców z Berezy to dzisiaj wielcy bohaterowie straceni w Katyniu czy Miednoje, co warto także pamiętać, kto za co i kiedy zginął. Policjanci z nadzoru łagru w Berezie zdążyli we wrześniu 1939 roku opuścić obóz, gdy nadeszła Armia Czerwona lecz większość z nich trafiła później i tak do Ostaszkowa – w drodze na Katyń, a większość więźniów, zwłaszcza komunistów i Niemców, Czerwonoarmiści uwolnili robiąc w tym wypadku na pewno za dobroczyńców.
Przez obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej przewinęło około 16 tysięcy więźniów. Zmarło oficjalnie 21 osób. Należy jednak pamiętać, że statystyki obozowe nie uwzględniały osób, które zmarły z wycieńczenia lub chorób tuż po wyjściu na wolność.
O obozie koncentracyjnym w Berezie Kartuskiej niewiele się mówi w Polsce po 1989 roku, bo istnieje obawa, że laikowi słowo „obóz” skojarzy się z Oświęcimiem lub z Dachau albo Katyniem. Choć profesor Timothy Snyder z Yale University uznaje obóz w Berezie za obóz koncentracyjny[12] czy uważał noblista Czesław Miłosz [13]. Celem obozu koncentracyjnego takiego jak Oświęcim było masowe wyniszczanie ludności. Bereza miała głównie na kilka miesięcy usuwać osoby niebezpieczne dla zachowania spokoju w państwie i zastraszenia ich oraz zmuszenia do współpracy z Ojczyzną. Poleski obóz koncentracyjny można i trzeba oceniać negatywnie, można i trzeba jego władze winić za szykany, za trudne warunki, rząd za podjęcie morderczej decyzji w 1934 roku, ale nie da się skali przedsięwzięcia Berezy Kartuskiej porównywać do Auschwitz-Birkenau. Nigdy nie stawiała sobie za cel masowego mordowania ludzi niewygodnych dla II RP i sanacji, chociaż w kilku przypadkach można mówić o docelowej likwidacji.
---------
zachodzi pytanie jak to się dzieje, że PRL, który swoich przeciwników politycznych internował w ośrodkach wypoczynkowych !!!!!!!!! jest tak opluwany i szkalowany?
W PRL nie było obozu koncentracyjnego dla opozycji. Opozycja w PRLu była finansowana przez zachód i wręcz napraszała się, by się dostać do więzienia. Niejaki Kuroń opowiadał, jak to z milicjantami "pił wódeczkę" i nigdy nie był wyzywany ani tym bardziej bity.
Bogusław Jeznach
Dzielić się wiedzą, zarażać ciekawością.