Mimo wielu sukcesów na syryjskim froncie wcale niełatwo będzie pokonać Państwo Islamskie. Prędzej się rozpełznie po świecie niż zniknie. Dlaczego?

 

Firmowy slogan Daeszu - „wytrwałe i coraz większe” [dajmuma łatausija, ديمومة وتوسيع] bardzo dobrze podsumowuje ambicje tego tworu. Nawet jeśli ostatnio Państwo Islamskie musi bardziej skupić się na tym, aby przetrwać, to jego krótka historia pokazuje, że nigdy i tego drugiego celu z oczu nie tracił – już to zajmując nowe tereny, już to pączkując rozsadą w innych miejscach, wabiąc nowych rekrutów czy siejąc powszechny terror i strach. Będąc tworem bez stałych zasobów i nie mając nigdzie przyjaciół, Daesz musi być z definicji tworem i celem ruchomym.

Nie jest jasne, do jakiego stopnia ostatnie uderzenia, jakie PI zadało z dala od Syrii i Iraku, są znakiem zmiany kursu. Oblicza się, że Daesz ma 36 filii na całym świecie tj. oddolnie powstałych organizacji, które same zadeklarowały podporządkowanie władzy tajemniczego, samozwańczego kalifa Abu Bakra al-Baghdadi. Przynajmniej od roku prowadzą one narastającą kampanię ataków terrorystycznych w różnych miejscach świata. New York Times obliczył ostatnio, że w atakach tych zginęło około tysiąca cywilów, zaczynając od bomb w jemeńskich meczetach, a kończąc na atakach na turystów w Tunezji oraz samobójczych atakach bombowych w Ankarze i Bejrucie. NYT nie wlicza w to morderczych wyczynów organizacji Boko Haram w Nigerii. Daesz zachęca także do takich zamachów różne „samotne wilki” [adhiaab łahidan,الذئاب وحيدا], czyli terrorystów niezrzeszonych, ale o podobnej motywacji. Niemniej ostatnie zamachy poza terenem Syrii i Iraku wynoszą poziom tego terroryzmu na nowe, wyższe piętro.

Być może jest to tylko zbieg okoliczności, że wcześniejsze plany podłożenia bomby w rosyjskim samolocie nad Synajem, zaatakowania kilku punktów Paryża i rzeź na ulicach Bejrutu zbiegły się wykonawczo w jednym czasie. Wcześniej udawało się czasami zapobiec takim zamachom. Może to jednak być reakcja na wyzwania, jakich Daesz doświadcza na swym bezpośrednim froncie. Źródła w Pentagonie utrzymują, że przez 14 miesięcy licząc od sierpnia ubiegłego roku Daesz stracił ok. 25.000 ludzi wskutek ataków lotniczych, głównie rosyjskich. Jest pewne, że już nie żyje całkiem spora liczba znanych dowódców polowych. Ale wiadomo też, że w walkach o Kobane, kurdyjską enklawę blisko granicy z Turcją, którą PI obległo we wrześniu 2014, i zostało stamtąd wyparte w grudniu po ciężkich nalotach  amerykańskich, straciło wtedy 2000 ludzi. Michael Weiss, żydowski dziennikarz z USA przywołał zeznania dezertera z PI, który twierdzi, że straty były w rzeczywistości przynajmniej dwa razy większe i że uszczelnienie granicy z Turcją, jakie potem nastąpiło, bardzo utrudniło ściąganie posiłków i nowego rekruta. Weiss twierdzi, ze to właśnie z tego powodu PI przeszło do ataków na „dalekiego wroga” [al’adułu alba’idu,العدو البعيد].  Pojedyncze zamachy za granicą o dużym dramatyzmie stanowią - mówiąc  w języku kalifackiej propagandy – „potężny wzmacniacz siły” [mudaifu qułłatu hajila,مضاعف قوة هائلة]

Straty w takiej skali, jak w Kobane, są dla Daeszu bolesne, zarówno prestiżowo jak i fizycznie, ale niestety, nie są dla organizacji zabójcze. Liczebność armii PI jest nadal oceniana w granicach od 30.000 (wg. CIA) do 100.000 ludzi (wg. Hiszama al-Haszimi, irackiego eksperta ds. bezpieczeństwa). Haszimi ocenia też, że 20% z nich to cudzoziemcy. Podobnie ocenia to raport ONZ.

Istotne przy tej statystyce jest jednak to, że bojownicy Daeszu przedstawiają sobą dużo większą wartość bojową niż ich przeciwnicy. Kiedy w kwietniu zeszłego roku armia Iraku odbiła Tikrit, miasto rodzinne Saddama Hussajna, z rąk Daeszu, potrzeba było aż 30.000 zołnierzy plus ochotnicze oddziały milicji szyickiej, aby wyprzeć z miasta (z bardzo dużymi stratami własnymi) zaledwie tysiąc dżihadystów. Kiedy z kolei wojsko Daeszu zdobyło w Iraku miasto Ramadi, siły atakujących były dziesięciokrotnie słabsze liczebnie niż siły obrońców.  

Z pewnością częścią przewagi PI nad przeciwnikami jest podwyższona gotowość do samobójczej śmierci i częste stosowanie szoferów-kamikadze w atakach na przeciwnika. Ale trzeba też przyznać, że jest to wojsko pomysłowe, dobrze wyszkolone i zdyscyplinowane, i lepiej dowodzone niż druga strona, czy to w Iraku czy w Syrii. Stosują też nowoczesną broń psychologiczną. Np. w kwietniu br. PI użyło drona, aby nagrać film dokumentalny ze zdobycia rafinerii w Syrii, a następnie zamieściło ten film w internecie.  Serwis newsowy McClatchy cytował wtedy emerytowanego dowódcę amerykańskich Zielonych Beretów, który ocenił, że atakujący wykazali „spokojną taktyczną pewność: prawidłowe posunięcia, przerwy, dyscyplinę prowadzenia ognia itp.” (quiet tactical confidence: correct movement, intervals, fire discipline and so on)  

Nie wystarczy jednak tylko dobrze walczyć. Nawet mając tak dobrych bojowników PI traci ostatnio grunt, głównie dlatego, ze przeciwnicy biją ich z powietrza. Siły Kurdów, też tradycyjnie świetnych żołnierzy, zajęły niedawno Sindżar w Iraku razem ze sporym kawałem terytorium w Syrii. Pod Aleppo armia syryjska przy wsparciu lotnictwa rosyjskiego odblokowała bazę lotnicza Kuwejris, którą Daesz oblegał od ponad dwóch lat. Także inne lotnictwo – francuskie, brytyjskie – ostatnio coraz mocniej dobiera się dżihadystom do skóry.

Mimo to Daesz trwa. Kontrolowane przezeń terytorium należy w rzeczywistości do najbardziej bezpiecznych terenów Syrii, zwłaszcza ostatnio gdy nasiliły się walki i ruszyły wszystkie odcinki frontu. Pracownicy międzynarodowych agencji pomocy społecznej z Turcji twierdzą, że we wrześniu i październiku ok. 70.000 ludzi uciekło z prowincji Homs na wschód, do „kalifatu”. Oczywiście, byli to tylko sunnici, którzy najprawdopodobniej bali się zemsty armii za wcześniejsze pomaganie rebeliantom. Pod kontrolą Daeszu żywność jest tańsza i zaopatrzenie lepsze, głównie dzięki 30.000 baryłek ropy dziennie, pompowanej z syryjskich i irackich pól naftowych i sprzedawanej do Turcji.    

Uzależnienie od dochodów z rabowanej ropy (wg Financial Times ok. 50 mln $ miesięcznie) sprawia że PI bardziej przypomina klasyczne dyktatury arabskie znad Zatoki niż deklarowaną islamską utopię. Rozdaje biedocie jałmużnę w zamian za całkowite posłuszeństwo. Uprawia kult osoby „sprawiedliwego kalifa” Baghdadiego. Hałaśliwie nagłaśnia każdy przypadek otwartej szkoły lub naprawionego mostu. I tak jak wszystkie państwa w rejonie Daesz rozmnożył kilka rodzajów służb specjalnych nawzajem siebie pilnujących, aby zapobiec niespodzianej utracie władzy.

W świetle zamachów w Paryżu utrata przez Daesz kontroli nad zajmowanym terytorium jest jednak coraz bardziej prawdopodobna. Koalicja przeciwników kalifatu dysponuje wielokrotnie większą siłą ognia. W wywiadzie dla BBC szef kurdyjskich sił bezpieczeństwa stwierdził, że przy odpowiedniej woli politycznej rozbicie  PI to kwestia kilku tygodni. Liczba nalotów i tonaż zrzucanych bomb stale rośnie.

Pod tak wzmożonym naporem obszar zajmowany przez PI kurczy się coraz bardziej. Ale zajęcie takich ośrodków jak Mosul czy Rakka będzie wymagało znacznie większego wysiłku na lądzie. I jak dowodzą przykłady Kobane i Sindżaru, będzie miało swój koszt: oba te miasta to tylko kupa gruzów. Tym bardziej, że do ostatnich punktów oporu schronią się ci, którzy nic nie będą mieli do stracenia.

Ani Zachód, ani Rosja nie kwapią się więc z wysłaniem wojsk lądowych aby te miasta zdobywać. Nikt z nich nie ma również zamiaru kontrolowania potem tak zdobytego terytorium. W Iraku sunnici wolą władzę PI niż ewentualną kontrolę ze strony szyitów. W Syrii najlepsze jednostki armii (alawici) są już zmęczone i wykrwawione, a żołnierze sunniccy mają dużo mniej motywacji. Miejscowe mocarstwa: Turcja, Arabia, Iran i Kurdowie mają różne interesy własne, często nawzajem sprzeczne, ale żadne z nich nie ma priorytetu wyeliminowania Daeszu.   

Pokonanie niedoszłego kalifatu jest jednak konieczne, ponieważ zniszczyłoby mit niezwyciężoności [al’usturatu łallati la takharu,الأسطورة التي لا تقه ] i ośmieszyło hasło „zwycięstwo jest pewne” [an-nasr muakkadan,النصر مؤكد], które stanowią ważną część atrakcyjności walki w armii Daeszu. Ale nawet gdyby Daesz zniknął, na jego miejsce niechybnie przyjdą następcy. Bo Daesz skupia w sobie niepojętą dla Europejczyka mieszankę tęsknot i motywów, zaczynając od poczucia historycznej i politycznej krzywdy, jaka spotyka islam i sunnitów, poprzez głęboko wpojoną wahabicką ksenofobię, aż po pragnienie odwetu i udowodnienia bohaterstwa wśród młodych muzułmanów również tych z miast Europy. I ani siła ognia, ani gorące słońce pustyni nie sprawią, że te odczucia wyparują.  (BJ)