CO PISZĄ INNI: Andriej Wypołzow, rosyjski dziennikarz z agencji informacyjnej REGNUM, zauważa bardzo ciekawy aspekt polskiej rusofobii.

 

 „Dla mnie jest rzeczą pewną, że destrukcja czy to zabytków kultury religijnej, czy to wojennej sławy Rosji nie jest podszyta ideologią. Zrównując z ziemią obeliski z czerwoną gwiazdą, Polska wcale nie walczy z komunistyczną przeszłością". Z czym walczyła Polska, wysadzając w okresie międzywojennym prawosławne świątynie, i co chcą osiągnąć polskie władze dzisiaj, wymazując pamięć o komunistycznej przeszłości naszego kraju?

1 września weszła w życie ustawa o dekomunizacji. Dotyczy ona przestrzeni publicznej, nazw placów i ulic związanych z „ideologią komunistyczną" (ponad 1,3 tys. nazw w całej Polsce). Senat gotów jest jednak uzupełnić ustawę o obowiązek demontażu pomników żołnierzy radzieckich, którzy wyzwalali Polskę spod jarzma faszyzmu. Wielu zadaje sobie pytanie: jak Warszawa mogła coś takiego wymyśleć?

Okazuje się, że Polska nawiązuje jedynie do doświadczenia ulegania własnym barbarzyńskim zapędom i niszczenia własnego chrześcijaństwa, którym kultura polska szczyci się na tyle, że ustami Mickiewicza określa się mianem „Chrystusa narodów". W sierpniu zeszłego roku minęło 90 lat od momentu, w którym starto z powierzchni ziemi cerkiew katedralną Świętego Aleksandra Newskiego w Warszawie. Akt likwidacji monumentalnego soboru, niczym się nieróżniący od niezliczonych nacjonalistycznych aktów barbarzyństwa, których ofiarą padały najwyższe osiągnięcia polskiej kultury, stał się symbolem nacjonalistycznego barbarzyństwa dwudziestowiecznej Polski właśnie. W Polsce okresu międzywojennego wysadzono, zdemontowano i zbezczeszczono ponad 500 prawosławnych świątyń, wzniesionych, jak mawiała ówczesna polska prasa, w celu „ostentacyjnej zniewagi uczuć patriotycznych Polaków". Tyle samo pomników czerwonoarmistów — ponad 500 — planują dziś wyburzyć polskie władze. Trudno oprzeć się wrażeniu déjà vu, kiedy słyszymy dyrektora Instytutu Pamięci Narodowej Łukasza Kamińskiego, mówiącego, że te pomniki to „symbole zniewolenia i podporządkowania Polski Związkowi Sowieckiemu". Oficjalne barbarzyństwo znów poraża historyczną tożsamość polskiego narodu.

Podobieństwa pomiędzy tymi dwiema szatańskimi inicjatywami, oddzielonymi od siebie prawie stuleciem, wyraźnie rzucają się w oczy. Likwidację cerkwi prawosławnych Polska rozpoczęła zaraz po oderwaniu się od Cesarstwa Rosyjskiego i odzyskaniu niepodległości — w 1918 roku. Masowe akty wandalizmu trwały aż do 1938 roku, kiedy to na ziemi chełmskiej zrujnowano około 150 cerkwi na obszarach wiejskich. Do demontażu pomników żołnierzy radzieckich Polacy także przystąpili zaraz po ogłoszeniu „niezależności", tym razem od swojej komunistycznej przeszłości — w 1989 roku. W 1990 roku władze Krakowa zarządziły demontaż pierwszego monumentu — dziesięciometrowego pomnika marszałka ZSRR Iwana Koniewa, człowieka, który dosłownie ocalił historyczny Kraków od destrukcji i unicestwienia. Dla mnie jest rzeczą pewną, że destrukcja czy to zabytków kultury religijnej, czy to wojennej sławy Rosji nie jest podszyta ideologią. Zrównując z ziemią obeliski z czerwoną gwiazdą, Polska wcale nie walczy z komunistyczną przeszłością. Józef Piłsudski słynął z zajadłego antysowietyzmu, a mimo to popierał destrukcję prawosławnych świątyń. I miał w nosie to, że prześladowana w tych latach przez bolszewików Rosyjska Cerkiew Prawosławna mogła być teoretycznie sojusznikiem II Rzeczypospolitej w dziele okupacji zachodnich rubieży zrujnowanego Cesarstwa Rosyjskiego. Polityka Piłsudskiego była bowiem nie tyle antyradziecka, co antyrosyjska i antyprawosławna.

Co łączy obrócone w proch cerkwie i pomniki żołnierzy radzieckich, nad którymi również ciąży groźba destrukcji? Świętość tych obiektów dla mieszkańców dawnego Cesarstwa Rosyjskiego, byłego Związku Radzieckiego i dzisiejszej Rosji. Kościoły prawosławne i pomniki żołnierzy radzieckich to miejsca święte zarówno dla dzisiejszych Rosjan, jak i dla ich przodków. Polskie władze nie wymyślają nic nowego, nawiązują tylko do własnej tradycji barbarzyństwa, dostosowując ją do współczesnych realiów i podle wżynając nóż w rosyjskie serce. W latach 20. ubiegłego wieku Gazeta Warszawska pisała bez ogródek: „Rujnując cerkwie dowiedziemy swojej wyższości nad Rosją, swojego zwycięstwa nad nią". „Niedługo nie pozostanie śladu (po warszawskim soborze). Niechaj w ten sam sposób sczeźnie w duszy polskiego narodu wszelki ślad wyższości Moskwy nad Polską".

Polakom wystarczy zamienić słowo „cerkwie" na „pomniki czerwonoarmistów" i zdanie nie utraci nic na swojej aktualności. Nie utraciło je także pytanie retoryczne Eksakustodiana Maharoblidze, służącego w czasie I wojny światowej jako duszpasterz w armii rosyjskiej: „Czyż można to co było uczynić niebyłym?". I choć słowa duszpasterza odnosiły się do obróconego w ruiny warszawskiego soboru, to równie dobrze opisują one sytuację z wymazywaniem pamięci o żołnierzach radzieckich, którzy wyzwalali Polskę spod niewoli faszystowskiej. Te nieliczne cerkwie, które zachowały się na terytorium Polski zawdzięczają swoje istnienie temu, że zmieniono ich „profil". Na przykład w cerkwi w Ostrołęce urządzono skład złomu metali, a w Staszowie, salę kinową (a myśmy myśleli, że podobnego rodzaju bezczeszczenie cerkwi to know-how radzieckich ateistów). Tak à propos dodam, że pierwsza cerkiew została zniszczona przez Polaków w 1918 roku, kiedy w Rosji radzieckiej podobne bluźnierstwo nie przychodziło jeszcze nikomu do głowy. Dzisiejsze polskie władze powielają te te same co sto lat temu argumenty adresowane do tych, którzy mają na tyle odwagi, by wystąpić przeciwko państwowemu barbarzyństwu. Na przykład w rosyjskiej gazecie „Cerkownyje Wiedomosti", która wyszła w 1926 roku w Serbii, czytamy, że „za główny motyw rozbiórki soboru św. Aleksandra Newskiego w Warszawie podano fakt, że cerkiew jest zbudowana z niewłaściwych materiałów i grozi zawaleniem". Niczego nam to nie przypomina? Nie tak dawno władze Pieniężna mówiły, że stela generała Iwana Czerniachowskiego znajduje się w awaryjnym stanie i może w każdej chwili ulec zawaleniu. Kto doprowadził ją do takiego stanu — tę kwestię polscy urzędnicy woleli przemilczeć, choć monument figuruje w rejestrze polsko-rosyjskiej umowy międzyrządowej w sprawie ochrony miejsc pamięci.

Na tym podobieństwa się nie kończą. Jak pisała wspomniana już gazeta „Cerkownyje Wiedomosti", „sprowadzone z zagranicy tarany okazały się bezsilne wobec monolitycznej solidnej budowli warszawskiego soboru". W ubiegłym roku także polscy specjaliści od demontażu długo zmagali się ze stelą niezwyciężonego generała Czerniachowskiego. Mówi się nawet, że musieli zmienić taktykę rozbiórki.

Teraz przyjrzyjmy się liczbom. Pierwsza odnosi się do zniszczonych cerkwi i planowanych pod rozbiórkę pomników żołnierzy radzieckich. Powtórzę: ich ilość jest praktycznie jednakowa. Przerażająco jednakowa, bowiem pokazuje, że historia się powtarza, a jaki jest jej koniec — wiemy wszyscy. Według różnych ocen, w okresie II Rzeczypospolitej starto z powierzchni ziemi ponad 550 prawosławnych soborów, cerkwi i kapliczek. W polsko-rosyjskim porozumieniu o ochronie miejsc pamięci i spoczynku żołnierzy mowa o 561 pomnikach czerwonoarmistów, wyzwolicieli Europy spod jarzma faszyzmu. Druga liczba odnosi się do wydatków związanych z „oczyszczaniem" Polski, które spoczęły i spoczną na barkach polskiego narodu. Na przykład, żeby zburzyć jeden tylko warszawski sobór, potrzeba było prawie 15 tys. kontrolowanych wybuchów. Dla Polski był to koszt ogromny. Dołączcie do tego wynagrodzenie należne setkom osób, które oczyszczały okolice od wielotonowych fragmentów świątyni. Dzisiaj na samą tylko wymianę tabliczek z nazwami ulic polskie władze planują wydać 1,5 mln złotych. Za podliczanie kosztów związanych z rozbiórką pomników Armii Czerwonej nikt się jeszcze nie zabierał. W dalszej kolejności, zwróćmy uwagę na reakcję społeczności międzynarodowej na polski wandalizm państwowy wczoraj i dzisiaj. Trzeźwo myślący ludzie ostrzegali i ostrzegają przed fatalnym błędem: nie można dokonywać rewizji historii. W tym celu trzeba wpierw ogłupić swój własny naród. A ogłupionemu narodowi historia własnego kraju na nic nie będzie potrzebna.

W 1924 roku polski senator Wiaczesław Bogdanowicz mówił o konsekwencjach zniszczenia warszawskiego soboru takimi oto słowy: „Przyjeżdżają cudzoziemcy — Anglicy, Amerykanie, i ze zdumieniem na to spozierają, fotografują, a zdjęcie rozprzestrzeniają po całym świecie — rozprzestrzeniając przy tym naturalnie opinię o polskiej cywilizacji i kulturze…". Angielski pisarz Stephen Graham, którego trudno posądzić o sympatię do Związku Radzieckiego (zdobył sławę jako autor otwarcie antyradzieckiej powieści „Russia in Division"), tak ocenił destrukcję kościołów prawosławnych w Polsce: „I świat, cywilizowany świat,  świat chrześcijański milczał, i tylko prasa z rzadka udzielała temu barbarzyństwu kilka linijek oburzenia. A przecież tym barbarzyństwem zadano cios nie rosyjskiej cerkwi, nie bezbronnej Rosji. To był cios zadany Bogu". Dziś także europejscy działacze społeczni wyrażają zdumienie. Zapoznając swoich czytelników z barbarzyńskimi metodami Polski, hiszpański publicysta Antonio Martinez (zaczepnie nazywający Polskę „młodą demokracją") porównuje je z pracą bohatera powieści Orwella „1984", usuwającego dzień po dniu wszelkie wspomnienia ludzi, którzy popadli w niełaskę partii rządzącej. A szwedzka Dagens Nyheter umieszcza w tytule artykułu zapytanie: „Czy należy uznać za barbarzyństwo demontaż pomników radzieckich w Polsce?". Zarówno wczoraj jak i dzisiaj mieszkają w Polsce także zdrowi psychicznie i moralni ludzie, którzy przeciwstawiają się wojnie z pamięcią. Do najnowszej historii weszło już stowarzyszenie „Kursk", którego działacze restaurują w całej Polsce pomniki bohaterów-czerwonoarmistów.

W latach 20. ubiegłego wieku prawosławni Polacy także stawali w obronie sponiewieranych świątyń. W 1924 roku, gazeta „Nasz Świt" pisała, że ludność Podlasia „heroicznie broniła swojej cerkwi". Według danych gazety, w Ubrodowicach starcie z policją zakończyło się rozlewem krwi: 60 osób zostało rannych, w tym dziesięcioro dzieci. W Stężycy pod Lublinem żołnierze na koniach taranowali wiernych w samej cerkwi, a kobiety wyrzucali ze świątyni za włosy tak, że „w rękach pozostawały im pukle włosów".

Czym zakończy się owo historyczne déjà vu? Na to pytanie odpowiedział swego czasu prawosławny święty, ojciec Jan Kronsztadzki. Kiedy jeszcze pod koniec XIX wieku, dowiedział się o planach budowy w Warszawie soboru prawosławnego, wypowiedział takie oto prorocze słowa: „…Z goryczą patrzę na budowę tej cerkwi. Ale taka jest wola Boża. Niedługo po jej wzniesieniu, Rosja krwią się zarumieni i ulegnie rozpadowi na wiele efemerydalnych samodzielnych państw. I Polska uzyska niepodległość, samodzielność. Lecz jednocześnie widzę odbudowę potężnej Rosji, jeszcze bardziej mocarnej i potężnej, ale dokona się to o wiele później. Sobór Warszawski będzie zburzony, a dola doświadczeń dosięgnie Polskę — zamknie się jej ostatnia stronica. Jej gwiazda ściemnieje i ugaśnie". Gwiazda Polski międzywojennej świeciła przez dwadzieścia lat. Gwiazda współczesnej, „trzeciej" Rzeczypospolitej świeci dwudziesty siódmy rok ale Polska stacza się ku temu, by proroctwo znów się wypełniło.