CO PISZĄ INNI: Od kilku dni na świecie głośno o Donaldzie T. Zofia Bąbczyńska-Jelonek przypomina i analizuje jego rusofobię. Chodzi tu jednak o inne nazwisko.

 

Na Donalda Tuska i jego przemianę, z orędownika poprawnych stosunków z Rosją w rusofoba, zwróciłam uwagę z powodu zarzutów wobec Rosji, wypowiadanych publicznie z pozycji przewodniczącego Rady Unii Europejskiej. Po ostatnim szczycie Rady, Tusk stwierdził, że „strategią Rosji jest osłabianie Unii Europejskiej", posługując się niezweryfikowanymi i niczym nieudokumentowanymi „dowodami": naruszaniem przez Moskwę przestrzeni powietrznej państw UE oraz cyberatakami.  Ten sam człowiek, w 2005 r. uważał, że „bezpiecznej Polski nie zbuduje się z ludźmi, dla których nienawiść, obsesja, kompleksy są główną motywacją działania". Na podobnych zasadach nie zbuduje się bezpiecznej Europy. Donald Tusk chyba teraz o tym zapomniał. Wyniesienie na polityczny piedestał pozbawiło go trzeźwości myślenia. „Każdego można kupić. (…) Zawód polityka sytuuje się między śmieciarzem a katem", jak sam przyznał w wywiadzie dla Gazety Wyborczej (2001r.).

Antyrosyjskość elit z b. opozycji „solidarnościowej", zwłaszcza historyków z wykształcenia, skupionych w Platformie Obywatelskiej, jak Donald Tusk, Bronisław Komorowski czy Grzegorz Schetyna — jest powszechna. Ich ideologiczna walka została sprowadzona do pewnego uproszczenia — walki z komunizmem, który został narzucony Polsce przez Stalina, Jałtę i polskich „komuchów", co zostało zrównane potem do walki z Rosją w każdej jej postaci historycznej, jako ZSRR i współczesnej, „putinowskiej", z krótkim wyjątkiem dla Rosji Gorbaczowa i pierestrojki. Cała ta walka została, typowo po polsku, sprowadzona do granic absurdu i groteski. Z Tuskiem, politykiem i historykiem, sprawa jest jednak trochę inna. Do czasów wykreowania przez Polskę unijnej polityki wschodniej (której ojcami byli związani w różny sposób z USA szefowie dyplomacji Polski, oraz Niemiec i Szwecji), a w jej efekcie — wydarzeń na kijowskim Majdanie — relacje między Polską a Rosją, kierowały się w korzystnym dla obu państw kierunku. Nie potrafię powiedzieć, czy był to swoisty kamuflaż wobec Rosji, mający na celu odwrócenie uwagi od działań polskiego MZS na rzecz Ukrainy, którym kierował z woli Tuska, jawny poplecznik USA, czy rzeczywiście polski premier chciał unormować relacje z Rosją. Myślę, że jedno i drugie

 Donald Tusk, przyjmując po Jarosławie Kaczyńskim tekę premiera (2007-2011), dla polepszenia stosunków polsko-rosyjskich zrobił sporo. Ale nie można zapominać, że drugi z braci Kaczyńskich pełnił nadal funkcję prezydenta Polski. Trwały ostre polityczne przepychanki, o to, kto kreuje w Polsce polityką zagraniczną: rząd, czy prezydent. Urzędujący prezydent był w jawnej opozycji do urzędującego premiera, co manifestował przy każdej okazji. W tych kuriozalnych warunkach, premier Tusk w pierwszych miesiącach urzędowania, znalazł czas na oficjalną wizytę w Rosji (8-10 lutego 2008r.). W USA bywał jeszcze, jako młodzian, do Rosji nie zawitał nigdy. To było jego pierwsze bezpośrednie zetknięcie się z Rosją. Poza rozmowami z premierem Wiktorem Zubkowem i kandydatem na prezydenta Dymitrem Miedwiediewem, Tuska, któremu towarzyszył szef polskiego MSZ, Radosław Sikorski, przyjął także prezydent Putin.

 Red. Leonid Swiridow, warszawski korespondent RIA Novosti, w gronie polskich dziennikarzy towarzyszący premierowi Tuskowi w drodze do Moskwy, wspomina, że już wcześniej polski premier mówił dziennikarzom: „Będziecie zaskoczeni tym, jak szybko zmienią się stosunki z Rosją na lepsze". Dwa i pół miesiąca wcześniej, w czasie swego pierwszego wystąpienia przed parlamentem (2007r.), Donald Tusk twierdząc, że „Polska ma uzasadnioną ambicję współkształtować wymiar wschodni Unii Europejskiej", zapowiedział, że: „… specjalną uwagę poświęcimy naszym relacjom z Ukrainą i Rosją oraz sytuacji na Białorusi. Choć mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji, chcemy dialogu z Rosją, taką, jaką ona jest. Brak dialogu nie służy ani Polsce, ani Rosji. Psuje interesy i reputację obu krajów na arenie międzynarodowej. Dlatego jestem przekonany, że czas na dobrą zmianę w tej kwestii właśnie nadszedł. Jestem zadowolony, że sygnały ze strony naszego wschodniego sąsiada potwierdzają, że i także tam dojrzewają do tego poglądy".   Potwierdziła to wizyta Tuska w Rosji, gdzie pojechał na zaproszenie premiera Zubkowa. I późniejsza Władimira Putina w Polsce (2009r.), który, jako premier przyjął zaproszenie Tuska na obchody 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, zorganizowane na Westerplatte. Na wizytę rosyjskiego premiera w Polsce emocjonalnie zareagował wtedy prezydent Kaczyński. Nie ukrywał niechęci w oficjalnym, ostrym i dalekim od kurtuazji wystąpieniu, ani też w swoim zachowaniu wobec Putina. Jak przypuszczam, miało to potem wpływ na relacje Tuska ze spaceru z Putinem po sopockim molo. Publicznie Tusk bagatelizował to spotkanie, twierdząc, że było ono wyłącznie kurtuazyjne. Chociaż dyplomaci obu państw w swoich rozmowach używali potem na stosunki polsko-rosyjskie określenia: „realia posopockie".

Dzisiaj politycy PiS zarzucają Tuskowi, że w relacjach polsko-rosyjskich istniała w tym czasie „dobra symfonia współpracy", a spotkanie sopockie było ważnym impulsem i dało interesujące efekty. M.in. negocjowanie umowy gazowej i przygotowania do jednej tylko uroczystości w Katyniu z udziałem Tuska i Putina, co było, nb. decyzją strony polskiej.

Przygotowania te zostały przyjęte z wielkim niezadowoleniem przez obóz prezydencki i partię braci Kaczyńskich. Stały się osią olbrzymiego konfliktu politycznego w Polsce, który zakończył się wielką tragedią — rozbiciem pod Smoleńskiem prezydenckiego samolotu i śmiercią polskiej elity politycznej, która wraz z Lechem Kaczyńskim udawała się na alternatywne obchody do Katynia. W Smoleńsku, nad wrakiem tupolewa Tusk spotkał się wtedy po raz trzeci z Putinem, obaj przylecieli na miejsce katastrofy. Zdjęcie Putina, obejmującego ramieniem płaczącego Tuska obiegło cały świat. Niewątpliwie dla Donalda Tuska była to olbrzymia trauma. Zetknął się z dramatem, w ludzkim wymiarze nie do wyobrażenia. W wymiarze politycznym — także, państwo straciło nagle prezydenta. Miał przeciwko sobie oszalały z bólu i politycznej nienawiści obóz prezydencki, który oskarżał go o największe zbrodnie. Do tego doszły polskie i rosyjskie procedury wyjaśniania katastrofy, identyfikacji ciał i logistyka ich przesłania z Rosji do Polski, pogrzeby w kraju. Polska w swojej historii czegoś takiego nie doświadczała. Przeżycia te na pewno pozostawiają w psychice Donalda Tuska potężny ślad, trudno mi jednak ocenić, w jakiej postaci. Na pewno Rosja zaczęła mu się utożsamiać z osobistym bólem i dramatem, śmiercią przyjaciół i towarzyszy partyjnych, z kłopotami i oskarżeniami opozycji kierowanymi pod jego adresem. Być może akurat ta trauma ma obecnie wpływ na jego obecne sądy o Rosji. Mimo to relacje polsko-rosyjskie nadal były w miarę poprawne, obie strony, polska i rosyjska, starały się wyjaśnić przyczyny smoleńskiej katastrofy. W czasie jednej z sejmowych debat „smoleńskich" Tusk mówił: „Wiecie dobrze, że gra z Rosją, szczególnie w tak trudnych okolicznościach, to zajęcie naprawdę bardzo, bardzo trudne. Oczekiwaliście ode mnie, że Rosję okiwam sześć razy, rzucę na kolana, a oni przyjdą i powiedzą, że wszystko to ich wina. Dziękuję za takie uznanie, aż tak dobry nie jestem". W 2011r. zostaje ponownie premierem.

 Wreszcie nadchodzi rok 2014 i przełom w karierze Donalda Tuska. A także jego stosunku do Rosji. Realizacja polskich pomysłów na Ukrainie, podjętych przez jego rząd, zaowocowała tragicznie. Tusk zaczyna używać wobec Rosji coraz bardziej ostrych sformułowań. Przyłączenie się Krymu do Rosji nazywa „aneksją" i twierdzi, że "de facto na naszych oczach dokonuje się rozbiór Ukrainy", sytuację na Ukrainie określa, jako „pełzającą wojnę". „Losy Ukrainy to być albo nie być także dla Polski", złowieszczy publicznie.

Pomijając milczeniem fakt, że Polska nie tylko wymyśliła (pod egidą USA) wciąganie Ukrainy do UE, mimo całkowitego braku kryteriów na Ukrainie do takiego kroku, ale była i jest też jawnie stroną w konflikcie Kijowa z mieszkańcami kraju. Pojawia się też wtedy Tuskowa teza, że „polska polityka wschodnia ma sens wtedy, gdy jest wspólnotową polityką europejską, w której Polska odgrywa istotną rolę". Precyzuje to dokładniej: „Polska sama nic nie zdziała, błędne jest przekonanie, jakoby Polska mogła samodzielnie i z powodzeniem iść na konfrontację z Rosją". Teza ta, lansowana na początku 2014 r., po zatwierdzeniu Tuska na przewodniczącego Rady Unii Europejskiej i przejęciu urzędu pod koniec tego samego roku, staje się jego ideą fixe. Tak samo jak kwestie energetyczne w Europie. Ma to swoje odbicie w obecnych pracach kierowanej przez niego Rady. Tusk staje się też najbardziej żarliwym entuzjastą sankcji wobec Rosji. Chociaż jest to mało adekwatne do stanowisk wielu państw zasiadających w Radzie. Wydarzenia w Syrii tylko wzmocniły jego przekonania do sankcji wobec Rosji. Przy tych wszystkich działaniach Tuska wychodzi jego powierzchowna znajomość Rosji i jej liderów, kompletny brak zrozumienia rosyjskich realiów, a przede wszystkim, w ocenie Rosji — opieranie się wyłącznie na zachodniej propagandzie. Nawet nie zauważa, że jego sądy o Rosji czy Ukrainie, nie wytrzymują próby czasu, szybko okazują się mylne.

W mojej ocenie, Donald Tusk jest lustrzanym odbiciem amerykańskiej polityki i NATO-wskiej propagandy, bez śladów własnego, racjonalnego myślenia. Im wyżej na piedestale politycznym, tym bardziej. Na pewno nie jest on polityczną osobowością z własnym niezależnym zdaniem i osądem rzeczywistości. Jest kalką, matrycą i niczym więcej. Całkowicie uległ sugestii, że całemu złu na świecie winna jest Rosja i jej prezydent Putin. Pozwala mu to zagłuszać własne zdanie i sumienie. Wybrał bezpieczną postawę kameleona.