OGRODNICTWO: Na całym świecie obserwuje się wielki renesans ogrodnictwa rekreacyjnego. Oto próba analizy tego zjawiska:

 

Prawie każda religia abrahamiczna, a zwłaszcza chrześcijaństwo obiecuje swoim wiernym wieczną emeryturę ogrodniczą w przyszłym świecie. Raj jest bowiem zawsze ogrodem: w rzeczywistości nawet samo słowo ‘paradaisa’, od którego poszły nazwy raju w większości języków zachodnich, pierwotnie oznaczało „ogród” w języku perskim. Wydaje się, że uniwersalna wizja błogości polega na otoczeniu zieleni, wody oraz kwitnących i owocujących roślin.

Obecnie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, dla coraz większej liczby ludzi, ta błogość jest osiągalna również na tym świecie. Pomimo nieustającej urbanizacji i zabudowy, rozrastających się slumsów i gęstniejących wieżowców, coraz więcej ludzi ma dom z ogrodem, albo chociaż – tak jak ja – przynajmniej działkę z altanką, a dzięki postępowi nauki i techniki, oraz rozwojowi wielorakich sektorów rynku, ogrodnictwo jest coraz łatwiejsze i przyjemniejsze. Co więcej, w krajach zamożnych pokolenie wyżu demograficznego dochodzi obecnie do wieku emerytalnego. Jest to właśnie ten moment, w którym entuzjazm dla ogrodnictwa wydaje się osiągać swe apogeum. Pojawia się zatem dobra wiadomość: w miarę jak ludzkość się starzeje, nasza planeta prawdopodobnie będzie w coraz większym stopniu zaludniona przez zapalonych i oddanych ogrodników.

 

Fot. Wiszące ogrody Babilonu

 

Ogrodnictwo i uprawianie roślin dla czystej przyjemności nie jest nowe. „Chcesz być szczęśliwy przez godzinę – napij się wina. Chcesz być szczęśliwy przez resztę życia – załóż sobie ogród” – powiada stare wschodnie, bodaj zresztą właśnie perskie przysłowie. Gaj drzew uprawnych datowany na około 2600 rok pne obok piramidy Czwartej Dynastii w Dahszur, w starożytnym Egipcie, jest prawdopodobnie pierwszym sztucznym ogrodem - jeśli wyłączyć mityczne Ogrodu Edenu, rzecz jasna. Wiszące Ogrody w Babilonie Nabuchodonozora w szóstym wieku pne.  były arcydziełem tarasów i galerii, nawadnianych przez  wody Eufratu. W średniowieczu klasztory w swych ogrodach uprawiały kwiaty, a także warzywa i rośliny lecznicze. Wielkie włoskie pałace renesansu obejmowały wspaniałe mieszanki tarasów i cieków wodnych, często położone na zboczach wzgórz aby poprzez większe ciśnienie wody usprawnić działanie fontann. Francuzi wytyczyli jeszcze większe aleje i klomby w Fontainebleau i Wersalu oraz wokół zamków nad Loarą. Medyceusze we Florencji, Aztekowie w Texcotzingo, Kubiłaj-chan w miejscu, gdzie dziś jest Pekin…  prawie każda kultura odkryła dość wcześnie uroki zmieszania roślinności, wody i architektury.

Ale były to wszystko ogrody ludzi bogatych, efekt ogromnych nakładów pracy i szczelnego ogrodzenia (stąd polska nazwa: ogród, bo ogrodzony) ogromnych połaci gruntu. Nawet teraz duży i wyszukany ogród wymaga dużego majątku. (I wielkich umiejętności, dlatego Larry Ellison, szef Oracle i twórca własnego wspaniałego ogrodu, tak podziwia głównego ogrodnika zatrudnionego przez brytyjskiego księcia Karola, innego zapaleńca) Ale ogólnie biorąc stawka dziś mocno zmalała i o własnym ogrodzie nie trzeba już myśleć jako o wielkiej inwestycji. Najbardziej uderzający rozwój przydomowego ogródka prawdopodobnie miał miejsce w Anglii pod koniec XVIII i XIX wieku, ponieważ boom urbanistyczny, który towarzyszył tam epoce industrializacji, spowodował masowe zapotrzebowanie na skromne ogrody dla rodzin pracowników najemnych.

 

Fot. Bydło parkowe

 

Ogrody niewiele skorzystały od ówczesnych znakomitych projektantów krajobrazu, takich jak "Capability" Brown, którzy zajmowali się wypełnianiem romantycznych parków ozdobnym bydłem parkowym, jeleniami i jeszcze bardziej ozdobnymi drzewami. Bardziej jeszcze wpłynęli na nie Holendrzy, u których przydomowe działki były właściwie schludnymi izbami pod gołym niebem. Trzy- i czterokondygnacyjne domy w zabudowie szeregowej, które masowo powstawały w wiktoriańskim Londynie począwszy od lat 1760-tych, zazwyczaj miały z tyłu podłużny obszar. Nie tylko musiał on pomieścić wychodek, słupy i linki do suszenia ubrań, ale był otoczony i pogrodzony według parceli ceglanymi murami. W rzeczywistości był to właśnie pokój bez dachu.

 

 

Fot. Rododendron

 

Nowa klasa średnia domagała się porad w sprawie roślin do uprawiania w takich ogródkach, które mogłyby przetrwać upiorne zanieczyszczenie powietrza w ówczesnych miastach, na początku ery przemysłowej o wiele bardziej zakopconych niż dzisiejsze. Aby zaspokoić to zapotrzebowanie John Loudon, wpływowa postać z początku XIX wieku, założył więc pierwsze pismo ogrodnicze - Gardener's Magazine. Opublikował także książkę z misternie geometrycznymi projektami alejek i grządek, z których przynajmniej niektóre miały być w założeniu łatwe do utrzymania. „Nic więcej nie trzeba w nich robić - Loudon zapewniał swoich czytelników - jak tylko regularnie wyciągać chwasty i raz lub dwa razy w roku dokładnie przekopać ziemię”.

 

 

Fot.Rododendrony

 

Pojawił się nowy rodzaj ogrodników kontraktowych, aby pomóc tym, których nie stać było, aby zatrudnić ogrodnika na stałe. Szkółkarze sprzedawali flance i sadzonki: już w 1771 r. Conrad Loddiges, Holender, kupił pepinierę w Hackney, na północny wschód od Londynu, i rozbudował ją jako jedną z największych szkółek w Wielkiej Brytanii, specjalizującą się w imporcie roślin z Ameryki Północnej. Bogaci mogli też wynajmować rośliny na tzw. Sezon, towarzyski szczyt roku. Wszyscy walczyli z brudnym zakopconym powietrzem, w którym więdły wówczas szczególnie delikatne róże. Ale rododendrony już wtedy mogły przetrwać, podobnie jak platany, bo drzewa te, jak wiadomo, oczyszczają się zrzucając korę płatami. Dzisiaj zanieczyszczenie znacznie się zmniejszyło, ale ponad połowa starych drzew w centrum Londynu to wciąż te odporne platany sprzed dwóch-trzech pokoleń.

 

Fot. Stary platan

 

Tak jak teraz, ogrodnictwo w owym czasie napędzane było trzema głównymi trendami: zmianami technologicznymi, odkrywaniem nowych roślin i modą. Najważniejszą z tych trzech była technologia, której rozwój umożliwiał nowej klasie średniej korzystanie z tego, co kiedyś było dostępne tylko dla bardzo bogatych.

Najbardziej dramatycznym przykładem demokratyzacji technologii był niewątpliwie wynalazek kosiarki. W XVIII wieku nic nie wymagało większych nakładów pracy niż utrzymanie dużego trawnika. Potrzeba było trzech mężczyzn z kosami przez cały dzień, aby skosić akr (dwie piąte hektara) trawy, wskazuje Martin Hoyles, brytyjski historyk ogrodów. Za kosiarzami podążały kobiety, których zadaniem było zgrabianie i zbieranie pokosu.

 

Fot. Angielski trawnik za domem

 

I oto w 1830 roku, niejaki Edwin Beard Budding, Anglik, uświadomił sobie, że znane już wtedy ostrze obrotowe strzygarki stosowane w przemyśle odzieżowym do wytwarzania równego stosu na tekstyliach może przecież być używane na trawie. Tak powstała kosiarka rotacyjna, co oznaczało, że​​ podmiejskie domy mogły sobie pozwolić na czystą zieleń, dostępną dotąd tylko dla bogatych.

Inną technologią, która zmieniła wiktoriańskie ogrodnictwo, był rozwój sztuki uprawy roślin pod szkłem. Importowanie i transport delikatnych roślin z krajów tak odległych jak Australia stało się komercyjną możliwością, kiedy zostały one zamknięte w drewnianych skrzynkach ze szklanymi blatami. Wspomniany Holender Loddiges odkrył, że zamiast tracić 19 z 20 roślin, które sprowadzał, takimi skrzynkami odwrócił proporcje i tracił tylko jedną na 20. No i cieplarnia, nazywana wtedy w Anglii „conservatory”, opracowana po raz pierwszy w 1820 roku przez Josepha Paxtona, głównego ogrodnika księcia Devonshire, nie tylko pozwoliła ogrodnikom uprawiać egzotyczne gatunki roślin, które inaczej nie przetrwałyby brytyjskiej zimy, ale, co ważniejsze, pozwoliła również na komercyjną uprawę wrażliwych flanc do późniejszej rozsady gruntowej. Począwszy od lat trzydziestych XIX wieku, wiktoriańskie ogrody, prywatne i publiczne, stosowały w rozsadzie nóstwo roślin tego typu. Na przykład w 1877 roku w londyńskich parkach wysadzono 2 miliony roślin rabatowych, często w wyszukanych geometrycznych wzorach. Uprawa pod szkłem chroniła je zarówno przed mrozem, jak i przed  groźnym wówczas zanieczyszczeniem powietrza.

 

Fot. Rabatowe i doniczkowe

 

W ubiegłym stuleciu technologia ponownie zmieniła i uprościła ogrodnictwo. Wśród najważniejszych osiągnięć XX wieku jest uprawa roślin w pojemnikach. Zamiast zamawiać rośliny uprawiane w otwartym polu i wykopywać je z korzeniami do przesadzenia jesienią, ogrodnicy kupują teraz zwykle rośliny, które mogą być przesadzane i przeszczepiane prawie o każdej porze roku, ponieważ zostały wyhodowane w pojemnikach. Taka hodowla w pojemniku stała się z kolei możliwa głównie dzięki opracowaniu lżejszych kompostów, często opartych na torfie, które łatwiej się napowietrzają i są mniej podatne na zalanie wodą i zabagnienie.

 

Fot. Arum maculatum

 

Fot. Arum maculatum, odmiana włoska

 

Choć poważni ogrodnicy wyrażali się z przekąsem o takiej błyskawicznej modyfikacji ogrodów, to jednak konteneryzacja umożliwiła rzeczywiście ich szybką transformację. Również i inne wynalazki sprawiły, że ogrodnictwo jest obecnie mniej pracochłonne. Podobnie jak rolnicy, ogrodnicy skorzystali na rozwoju nawozów chemicznych i pestycydów. Podobnie jak rolnicy, skorzystali z różnego rodzaju nowych maszyn i narzędzi: miniaturowych traktorów, strimmerów, sekatorów do żywopłotu, niszczarek itp. Dla osób mających duże ogrody ich uprawa i pielęgnacja wymagają dużych ilości paliwa i chemii. Chodziło o obniżenie kosztów opieki nad dużym i wyszukanym ogrodem.

 

 

Fot. Tradescantia zebrina

 

Tak więc brytyjski National Trust (NT)  zarządza obecnie ogrodem w Waddesdon Manor z 14 ogrodnikami; w latach 90. XIX wieku, wkrótce po ukończeniu domu przez barona Ferdinanda de Rothschilda, miał on ponad stu. 300 akrów w Stowe, także w Buckinghamshire, jest utrzymywanych przez zaledwie pięciu ogrodników; kiedyś było ich 30. Petworth, w Sussex, miał 25 ogrodników (i osła) w 1878; teraz pracują tam tylko cztery osoby. Owszem, wspomagaja ich pilarki łańcuchowe, membrany tłumiące chwasty pod żwirowymi ścieżkami i chemiczne koktajle. Ale technologia ma również swoje koszty. Tego lata, mówi Mike Calnan, szef działu ogrodów i parków w NT, Unia Europejska wycofała zgodę na 300 składników w różnych preparatach ogrodniczych, głównie środków ochrony roślin. „Jedna trzecia naszego chemicznego arsenału zniknęła z dnia na dzień."

W ciągu ostatnich dwóch stuleci zaobserwowano ogromny wzrost w zakresie roślin ogrodowych. Rodzime gatunki zostały udoskonalone i rozwinięte; a odkrywcy sprowadzili rośliny ze wszystkich części świata. Pasja do kolekcjonowania roślin wynikała częściowo z ekspansji zakonów katolickich za granicą w XVI wieku, które szukały roślin leczniczych i dusz do nawrócenia. Wielu wczesnych łowców roślin upamiętniono w nazwach odkrytych roślin, takich jak Tradescants, ojciec i syn; Sir Joseph Banks, który popłynął z kapitanem Cookiem i przywiózł 3500 gatunków roślin z Australii; i ks. Adam Buddle, którego nazwisko  nosi buddleia.

 

Fot. Buddleia tricolor

 

Poszukiwacze wciąż polują na rośliny w obiecujących częściach świata. Dan Hinckley, którego cudowny ogród w Heronswood w stanie Waszyngton kipi od roślin, które znalazł w mało znanych częściach Azji, pisze że „paleta roślin, z których ludzie mogą obecnie korzystać” jest znacznie większa niż jeszcze dziesięć lat temu. Podczas gdy być może istniały dwa egzotyczne gatunki tego, co Brytyjczycy nazywają „lords-and-ladies”, Amerykanie „jack-in-the-pulpit”, a na które po polsku mówimy „obrazki plamiste” (Arum maculatum). dziś „jakieś 25 do 30 gatunków znalazłoby się w najnowocześniejszym katalogu". Anne Raver, główna felietonistka ogrodnicza w New York Times, zauważa, jak szybko pomysły wędrują z tych katalogów do ogrodów zwykłego entuzjasty. „Pięć lat po tym, jak prawdziwi fanatycy wyhodowali coś, co Hinckley przywiózł z Tybetu, ludzie obserwujący Martę Stewart myślą, że powinni spróbować" - zauważa. (Tu dygresja: Martha Stewart, kreatorka amerykańskiego stylu życia, bizneswoman i miliarderka, to Polka z pochodzenia: Martha Helen Kostyra. W Polsce zaczęła być znana dopiero gdy ją skazano w Ameryce za rzekomo nielegalne zbycie papierów wartościowych). Widać, że telewizyjne show robi różnicę w popycie, ale dużą rolę odgrywa też Internet, który pozwala ludziom dokładnie wyszukiwać rośliny, które chcą uprawiać.

Azja nie jest jedynym źródłem nowych roślin: po szeregu suchych upalnych lat w niektórych częściach Ameryki, pojawiła się moda na import z Południowej Afryki, gdzie jest dużo roślin przystosowanych do suchych warunków. Ale niektóre egzotyczne rośliny są zbyt udane. Centra ogrodnicze sprzedają np. o połowę mniej gatunku Rhododendron ponticum niż innych gatunków rododendronów, niekiedy jeszcze chlubiąc się tym, że jest on „doskonały do zalesień”. Owszem, ale rośnie szybko jak pożar, jest toksyczny dla zwierząt hodowlanych i zabija wszystko w jego cieniu.

 

Fot. Malwy

 

Moda jest równie ważna w określaniu zarówno tego, co ludzie noszą, jak i tego co uprawiają. Geometria, żwir i bezlitosne rośliny poszyciowe z ogrodów z połowy XIX w. ustąpiły pod koniec stulecia pasji do nieformalności i angielskich ogrodów przydomowych, wspieranych przez dwoje wielkich projektantów epoki, Gertrudę Jekyll i Williama Robinsona. Wypełniali oni obrzeża bylinami zielnymi a w środku obsiewali duże połacie w harmonijnych kolorach. Ich wpływ okazał się trwały. „Na całym świecie ludzie chcą naśladować angielskie ogrody, często w takim klimacie, który sprawia, że  ​​jest to bardzo trudne", mówi Sarah Bond, entuzjastycznie nastawiona ogrodniczka-amatorka na Manhattanie, miejscu szczególnie nieodpowiednim dla malw (Alcea, ang. hollyhocks) i ostróżek (Delphinium).

 

Fot. Delphinium

 

Mądrzy ogrodnicy dostosowują się do lokalnych warunków. W Ameryce może to oznaczać wybór roślin niesmacznych dla jeleni. Problem jeleni na wschodnim wybrzeżu jest tam tak poważny, że całe książki poświęcone są „ogrodnictwu w Jelenim Kraju", a wysokie płoty nadają wielu miejscom wygląd obozów koncentracyjnych. Problemu to jednak nie załatwia, bo czego nie jedzą jelenie, mogą zjadać szopy i świstaki. Naprzemienne susze i powodzie zwiększają ogrodnicze trudności.

 

Fot. Proso rózgowe odm. Heavy Metal

 

Nic dziwnego, że bogaci amerykańscy ogrodnicy zwracają się do projektantów, takich jak Oehme, van Sweden, modnej firmy, która promuje używanie rodzimych amerykańskich roślin i dzikich traw. „Głoszę wszystkim: zero trawników” - mówi z pasją James van Sweden. „To najgorsza z możliwych rzeczy w Stanach Zjednoczonych. Z nich jest tylko zanieczyszczenie chemiczne i hałas powodowany przez kosiarki. Walczę z mafią trawnikową”. Jego alternatywą jest uprawa trwałych łąk, lub wysiewanie ogromnej liczby bylin, aby stworzyć „dywan gruntowy”, który wymaga przycinania raz w roku, ale zamienia się w złoto i brąz jesienią. a w „suszony bukiet" na zimę. Lubi on spłachcie rodzimych traw, takich jak proso rózgowe (Panicum virgatum, ang. switchgrass) albo palczatka miotlasta (Schizachyrium scoparium, ang. Little blue stem), przeplatana słonecznikami i rośliną zwaną po angielsku „ruską szałwią” (Russian sage) a po polsku i po łacinie perowskią łobodolistną (Perovskia atriplicifolia).

 

Fot.Schizachyrium scoparium

 

Pani Raver, z New York Times, obserwuje również rosnące zainteresowanie „roślinami preriowymi": są to rośliny wieloletnie odporne na suszę, takie jak jeżówki (Echinaceae, ang. Cone flowers), albo „czarnooka Zuzanna” (black-eyed Susan) czyli rudbekia owłosiona (Rudbeckia hirta), kwiat stanu Maryland. Amerykanie odkrywają na nowo Jensa Jensena, projektanta pierwszej połowy XX wieku, który był pod wielkim wrażeniem piękna prerii. Rośnie również zainteresowanie liśćmi, a nie tylko kwiatami, mówi Hinckley, a także zastosowanie krzewów i drzew do tworzenia struktury. Widzi on także powrót do używania oryginalnego gatunku rośliny, a nie hybrydy wypracowanej przez lata hodowli. Ale najczystszym trendem w Ameryce jest wykorzystanie większej liczby rodzimych roślin, często odpowiednich dla danego stanu lub regionu.

 

Fot. Perovskia  atriplicifolia

 

Zarówno ogrodnictwo, jak i ogrody przeżywają rozkwit. Dać ludziom kawałek ziemi, a oni wkrótce kupią coś, co można w nim posadzić, a także uieszczą inne rodzaje parafernaliów. Mark Bhatti i Andrew Church z Brighton University w Anglii wskazują na to, że ludzie wydają się wydawać znacznie więcej na maszyny i chemikalia, a także więcej na ławki, grille, donice z terakoty i leżaki, niż wydają na same rośliny. Jak to kiedyś już zaobserwowali Michael Flanders i Donald Swann, dwaj brytyjscy komicy: Ogród jest pełen mebli, a dom jest pełen roślin (The garden is full of furniture, and the house is full of plants).

 

Fot. Panicum cheyenne

Ponadto poszerzyła się oferta miejsc, w których ludzie mogą kupować artykuły ogrodnicze. Supermarkety i sklepy ogólne często sprzedają rośliny i ogrodnicze niezbędniki. Ponadto, Stowarzyszenie Garden Centre w Wielkiej Brytanii twierdzi, że około 12% typowych obrotów centrum ogrodniczego pochodzi obecnie z kawiarni, jakie prowadzą dla swych klientów. Wycieczka do centrum ogrodniczego stała się bowiem ulubioną rozrywką także dla tych, którzy idą tylko wąchać i oglądać, a nie kupować.

Wielu ludzi chodzi oglądać ogrody. Już w 1927 roku, niejaka Elsie Wagg, kobieta  obdarzona wyobraźnią pomyślała o tym, by zachęcić ogrodników-amatorów, aby otworzyli swoje ogrody dla odwiedzających za niewielką opłatą na cele charytatywne. Brytyjski program "National Gardens Scheme" ma teraz w swojej Żółtej Księdze ponad 3500 ogrodów, które otwierają się dla publiczności co najmniej jeden dzień w roku. Nowe wpisy są dodawane dopiero po poważnej analizie kandydatury. Inne kraje zaczęły też to kopiować: Australia uruchomiła w 1987 r. program Open Garden, w 1989 r. została założona America's Garden Conservancy, a w 1989 r. Belgijskie Jardins Ouverts. Japońska wersja ruszyła w 2001 r. Jak się okazało, buszowanie w ogrodach innych ludzi to dość uniwersalna pasja.

 

Fot. Czarnooka Zuzanna (Rudbeckia hirta)

 

Tak samo zresztą, jak odwiedzanie najwspanialszych parków i ogrodów. National Trust, właściciel wielu okazałych domów, muzeów i pałaców, zauważa, że  ​​ludzie są bardziej zainteresowani odwiedzaniem ich przyległości. Z pewnością jeśli wrócą raz jeszcze to bardziej po to, aby oglądać rośliny niż portrety. W północno-wschodniej Anglii księżna Northumberland wywołała sensację wśród brytyjskich snobów ogrodniczych i zmieniła biznes turystyczny w tym depresyjnym regionie, wydając fortunę na wystawny program projektowania ogrodów na terenie Alnwick, rodzinnej siedziby jej męża. Odrzuciła oferty najmłodszych architektów-ogrodników Londynu na rzecz Jacquesa Wirtza, Belga i jego dwóch synów. Ich kreacja obejmuje rozległą kaskadę wody i plany wielkiego domu na drzewie, ogród roślin trujących (który według obserwacji księżnej jest o wiele bardziej interesujący dla dzieci niż rośliny lecznicze) i labirynt z wysokich a gęstych krzewów, autorstwa wiodącego projektanta labiryntów na świecie.

 

Fot. Rudbeckia hirta odm.Sonora

 

"To arogancja zakładać, że nie możemy zrobić nic lepszego niż w przeszłości", mówi księżna, która chce, aby jej ogrody były otwarte do godziny 23:00, a w zimowe popołudnia organizuje potańcówki z herbatką dla osób starszych. Tradycjonaliści nazywają to parkiem rozrywki, ale w rzeczywistości projekt przypomina bardziej „ogrody rozkoszy” (pleasure gardens), które Anglicy odwiedzali w XVIII i XIX wieku. W 2003 roku odwiedziło je 500 000 gości, chociaż pierwotne prognozy na rok 2004 były o połowę mniejsze. A lokalne sklepy i inne atrakcje turystyczne kwitną.

 

Fot. Jeżówki odmiany „miotacz płomieni” (flame thrower)

 

Dlaczego ludzie uprawiają ogrody? Jeden z powodów może być ekonomiczny. Szereg prób zmierzenia wpływu elementów przyrodniczych na wartość nieruchomości sugeruje, że ładne drzewa zwiększają wartość rynkową domu. Jedno z badań wykazało, że drzewa mogą podnieść wartość nieruchomości nawet o 30%; maksymalny efekt uzyskano przy pokryciu drzewami 67% otoczenia. Badanie przeprowadzone w Journal of Real Estate Research w 2002 roku przez François Des Rosiers i jego trzech kolegów z Laval University analizowało wpływ krajobrazu na wartość domów w Quebec City. Okazało się, że trawniki, kwiaty, rośliny skalne i żywopłoty zwiększały wartość nieruchomości, często znacząco. Najlepszym zakupem było patio krajobrazowe, które dodało 12,4% do ceny. Ale też wcześni wiktoriańscy deweloperzy wiedzieli, że ogród pomagał w sprzedaży domu: niektórzy prowadzili nawet własne szkółki, aby zapewnić rośliny do natychmiastowych ogrodów i ich uzupełnień.

 

Fot. Jeżówki (mix)

 

Ogrodnictwo amatorskie zdaje się pozytywnie wpływać na zdrowie i zachowanie ludzi. Stephen Kaplan z University of Michigan podsumował grupę badań, które twierdzą, że taki wpływ istnieje. Ci, którzy opiekują się chorymi i starszymi, czują się mniej zmęczeni, gdy spacerują lub przechodzą przez zieleń; pacjenci z chorobą nowotworową wracają do pracy wcześniej po wyleczeniu, jeśli chodzą w naturalnym otoczeniu lub ogrodach; lokatorzy w złych warunkach mieszkaniowych wykazują mniej agresji i przemocy, jeżeli okna ich mieszkań wychodzą na coś naturalnego; dzieci mające z okien swych domów bardziej zielone widoki są bardziej zdyscyplinowane i w szkole lepiej się koncentrują. Żadne z tych odkryć nie zaskoczyłoby planistów z epoki wiktoriańskiej, którzy wytyczali i zakładali publiczne parki w swoich miastach, ponieważ wierzyli, że biedni będą w ten sposób uczyć się lepszego zachowania i cieszyć się lepszym zdrowiem. Niestety, ponieważ wydatki na prywatne ogrody wzrosły, wydatki na parki publiczne ogólnie spadły.

 

Fot. Rosarium

 

Przede wszystkim jednak ludzie uprawiają ogród, ponieważ sprawia im to radość. Gdy Nelson Mandela został po skazaniu osadzony na wyspie Robben, zamówił książki o ogrodnictwie i sadził tam pomidory, papryczkę chili i cebulę. „Ten mały spłachetek ziemi dał mu posmak wolności", twierdzi Hoyles. Nie bądźcie więc zaskoczeni, jeśli Raj okaże się być jednym ogromnym ogrodem pełnym drzew i kwiatów przyjemnych ku wejrzeniu i wąchaniu, ale z możliwym wyłączeniem specjalnego narożnika dla kochających wolność hodowców warzyw - takich po prostu do zjedzenia.

 

 

/na podstawie opracowania bryt. National Trust; tłumaczenie i adaptacja BJ/